To jeden z częściej odwiedzanych sklepów w Hogsmeade przez uczniów, a to za sprawą tego, że sprzedają wszelakie artykuły papiernicze. Można tu dostać pergaminy we wszelakich kolorach, pióra o wybranych grubościach i długościach, a nawet te samopiszące. Po za tym mają szeroki wybór wszelakich notatników i zeszytów. Od niedawna można tam także zakupić niektóre miotły.
Dostępny asortyment:
► 10 arkuszy pergaminu ► Atrament w dowolnym kolorze ► Notatnik ► Pióro (gołębie/jastrzębie/orle/sowie/pawie) ► Zeszyt ► Proszek Fiuu ► Złoty Znicz - pozytywka - 20 g ► Samopiszące pióro – 40 g ► Kalendarzyk - 30 g ► Powtarzalny wisielec - 30 g ► Pióro Scamandra - 40 g ► Fałszywe pióro - 60 g (trudne do zdobycia, zobacz kostki poniżej) ► Łapacz snów - 50 g ► Magiczna kredka - 80 g ► Samorysujące pióro - 55 g ► Czarodziejskie ołówki - 90 g ► Magiczny dziennik - 60 g ► Samorzeźbiące dłuta - 120g ► Zestaw pędzli - 140 g
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Tak tak, nie minął nawet tydzień, a Weatherly już powracał do Scrivenshafta po kolejne rzeczy, które nauczyciele z uporem maniaka pchali na listę rzeczy niezbędnych do wzięcia udziału w zajęciach. Doprawdy, jakby chcieli wszystkich zniechęcić do przychodzenia na lekcje. Cesaire jednak ostatecznie postanowił zadbać o swoją edukację w ostatnim roku szkoły i tym oto sposobem ponownie zawitał w niewielkich rozmiarów sklepie z przyborami piśmienniczymi, przed powrotem do mieszkania po treningu quidditcha. Porozmawiał chwilę z sędziwym sprzedawcą, pytając o najlepiej ścięte pióro i najlepszą gramaturę pergaminu, po czym nabył dziesięć arkuszy, pióro i atrament w kolorze wyjątkowo ciemnej butelkowej zieleni. Zapłacił za zakupy, poczekał na resztę i z paczką pod ręką opuścił sklep.
Kolejna wizyta w sklepie Scrivenshafta to żadna nowość, kiedy zużywa się pergamin w takim tempie, w jakim robił to Taeheon. Kolejne kartki znikały, jakby ktoś potraktował je zaklęciem znikającym. Wszak nie był zdolny do rzucania fałszywych oskarżeń, że zostały skradzione. Doskonale znał samego siebie i wiedział, że wykorzystywał swoje szkolne przybory w zatrważająco krótkim czasie. W każdym bądź razie, tym razem wpadł na jeszcze krótszą chwilę, gdyż musiał wyjątkowo rzetelnie przygotować się do nadchodzących zajęć z historii magii. Chęć tę popierał faktem uczestnictwa w projekcie Złotego Sfinksa, toteż musiał mieć jak najlepsze wyniki, by żadne z zadań go nie zaskoczyło. Co prawda sam udział był już jakimś prestiżem, ale Lavern miał dużo większe ambicje i chciał zająć jak najwyższą notę w całym przedsięwzięciu. A wizyta w sklepie była dobrą okazją, do przemyślenia tego, co już się zdarzyło. Wprawdzie to tylko kilka minut poświęcone na zakup arkuszy pergaminu oraz pióra, ale najmłodszy z Earlów już wiedział, czego jeszcze będzie potrzebował. Dlatego grzecznie podziękował pani za ladą, po czym opuścił sklep i ruszył w drogę powrotna do zamku.
Richelieu tak dawno już nie robiła zapasów swoich przyborów piśmienniczych, że wcale się nie zdziwiła, gdy przed następnymi zajęciami odkryła, że został jej już tylko jeden arkusz pergaminu, a resztki atramentu zaschły w kałamarzu na wiór. Kto to jednak widział, żeby była pani prefekt przychodziła na zajęcia nieprzygotowana! Kanadyjka, przy okazji ostatniego włóczenia się po Hogsmeade przed wyprowadzką do Londynu, zajrzała do sklepu Scrivenshafta, by nabyć kilka pierdół, między innymi nieszczęsną ryzę pergaminu, nowe pióro i atrament. Nie była ostatnio zbyt towarzyska, więc nie wdawała się w rozmówki ze sprzedawcą, zamiast tego wręczyła mu odliczoną sumę pieniędzy, jej zdaniem zbyt wysoką i opuściła sklep.
Tanner bardzo długo zbierał się do wyjścia z dormitorium. Perspektywa spaceru do Hogsmeade i późniejszego powrotu na lekcje wcale nie napawała go optymizmem. Nie miał ochoty po raz kolejny słuchać nudnego wykładu na historii magii i gdyby nie fakt, że Angven gdzieś zniknęła, z pewnością nie skusiłby się na tą jakże mało interesującą ofertę. Wywrócił tylko oczami, gdy zimny wiatr otulił jego ciało tuż po wyjściu z zamku. Jesień. Najgorsza pora roku. Zaraz zacznie padać i zrobi się ciemno, ponuro i zimno. Już lepiej, żeby była zima, wtedy przynajmniej można porzucać śniegiem w jakieś ładne dziewczyny. Dotarł do Hogsmeade i od razu udał się w stronę sklepu Scrivenshafta. Od razu kupił dziesięć arkuszy pergaminu i samopiszące pióro, coby nie musieć samemu sporządzać notatek. Uwielbiał wygodę i zdziwił się ogromnie, że nigdy wcześniej o nim nie pomyślał. Przecież to takie oczywiste! Do zamku udał się z niezadowoloną miną, od czasu do czasu przystając po drodze, a to na papierosa, a to żeby podziwiać widoki lub po prostu chwilę odpocząć i odwlec w czasie pojawienie się na lekcji historii magii.
Musiała poczekać nim udało się jej ogarnąć pieniądze na szkolne wydatki. Kiedy akurat sprzedała kilka futer, postanowiła cześć galeonów zachować dla siebie, by móc kupić najważniejsze przybory. Zawsze to odwlekała, przez co większość jej notatek mieściła się na starych, w większości zapisanych pergaminach, które zaklęciami próbowała odnowić. Kiedy jednak ostatnie pięć kartek cudem jakimś zamiast wyczyścić, spaliła, uznała, że najwyższa pora dokupić nieco papieru. Przy Scrivenshaftcie była przy okazji, tam bowiem dokonywała swych tajemniczych wymian. Widząc na wystawie szkolne przybory, postanowiła, że wstąpi. Wedle wskazań, jakie tyczyły się najbliższych zajęć kupiła dziesięć arkuszy pergaminu i jedno z tańszych piór. Wszakże i tak nie zamierzała nim pisać więcej, niż było to konieczne. Jak zwykle, na głowie miała znacznie ważniejsze sprawy.
Jak to jest w sumie, że nie miał ani jednej rolki pergaminu? Ej i pióro też gdzieś przepadło.. A może po prostu nie zabrał ich ze sobą z domu? Cóż, każda opcja była jak najprawdziwsza. W sumie, to chwała profesorowi Morrisowi, że zrobił te zajęcia akurat w czasie, kiedy Benjamin miał chwilę wolnego czasu i bez obawy o to, że potem będzie miał zapierdol ze wszystkim, mógł spokojnie udać się do sklepu w celu nabycia wszelkiego ekwipunku, potrzebnego nie tylko na te, ale także kolejne zajęcia. Sklep Scrivenshafta.. Tam go wysłano. Za cholerę nie wiedział, gdzie to może być. Okej, okej. Byłby i pewnie trafił, gdyby nie fakt, iż koledzy z Pokoju Wspólnego, kiedy go instruowali nie zrobili tego do końca. Czemu? Ano dlatego, że Soons zapewnił ich, że wie jak dojść dalej i spokojnie t rafi. Cóż, konfrontacja z rzeczywistością na ogół bywa bolesna. Mimo wszystko, jakoś się nie zrażał, popytał ludzi o drogę i w końcu odnalazł cel swojej podróży. Tak bardzo jak Odys. Znalazł swoją Itakę. W ogóle, chyba będzie się musiał przeprowadzić, w sensie wynająć jakieś mieszkanko, bo przecież trzeba jakoś bardziej ogarniać okolicę Hogwartu. No, ale o tym będzie myślał przy jakieś innej tam okazji, bo teraz ważniejsze było zapłacić za wszystko i lecieć na zajęcia.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
W jej obecności u Scrivenshafta nie było niczego nadzwyczajnego. Zwykle wpadała tu wieczorami na szybkie zakupy najpotrzebniejszych do pracy materiałów, jak czerwony atrament, który zużywała w ilościach hurtowych czy pergaminy, na których pisała notki dla tych nieco bardziej rozbrykanych uczniów, zapraszając ich jednocześnie na szlaban. Nie zastanawiała się długo przed wejście do sklepu. Po prostu otworzyła drzwi i przekroczyła próg, udając się wprost do lady. - Dobry wieczór - rzuciła cicho i nie musiała mówić już nic więcej. Zamówienie nigdy się nie zmieniało. Pergaminy, atrament, czasami nowe pióro. Wszystko zapakowane i gotowe do odbioru, oczywiście po opróżnieniu sakiewki z galeonami. To, czego Marquett nie można było odmówić, to zamiłowanie do wszelkiego rodzaju artykułów piśmienniczych. Chociaż ładne były w cenie, ładne i praktyczne okazywały się wabikiem na galeony Callisto. Cóż, każdy ma zmysł kolekcjonera. Widać go tylko w różnych dziedzinach życia.
Bell dawno już zorientowała się, że u Scrivenshafta można było kupić mnóstwo ciekawych rzeczy. Wiele z nich było idealnych na prezent. Dzisiaj przyszła tutaj też po to. Spędziła między pułkami trochę czasu, wybierając odpowiednie elementy. Nie miała zamiaru kupować tutaj niczego gotowego, jedynie rzeczy z których zrobi docelowe prezenty. Wzięła więc magiczny pergamin, kolorowe kredki, wielki, zloty puchar i miniaturowe miotełki sztuk 7. Powiedzmy, że wyniosło to wszystko około trzydziestu galeonów. Wróciła potem czym prędzej do Hogwartu, bo trzeba było jeszcze zrobić prezenty!
Aleks już nie mogła się doczekać świąt. Najpierw jednak trzeba było kupić prezenty. W tym właśnie celu wybrała się do Hogsmeade. Ubrana w gruby, biały płaszcz długo błąkała się po ulicach szukając prezentu idealnego. W końcu weszła do Sklepu Scrivenshafta, pewna, że znajdzie tam większość rzeczy potrzebnych na prezent. Rozejrzała się i głępoko zastanowiła. - Coś co się spodoba - mruknęła pod nosem. Spędziła pomiędzy półkami sporo czasu niezdecydowana co kupić. Wybrała w końcu magiczna kredkę, zestaw pędzli, parę arkuszy pergaminu oraz podręczny gramofon. Podeszła do kasy, na szczęście nie było kolejki. Zapłaciła 30g i wyszła zadowolona z zakupu, z szerokim uśmiechem na ustach.
Rains zdecydowanie nie planowała tego posunięcia - wydawało jej się zbyt drastyczne - a jednak rodzice, od czasu jej cudownie widowiskowej ucieczki z domu wprost do Hogwartu wraz z rozpoczęciem Złotego Sfinksa, wysyłali zdecydowanie za mało galeonów, których przecież potrzebowała. Nowa miotła czy przyjemne lokum nie kupią się same. Nie pierwszy raz w życiu gotowa zawalczyć o to, co było dla niej ważne, któregoś z tych beznadziejnych, mroźnych dni wymknęła się prosto do Hogsmeade. Tam z kolei przekroczyła z miejsca próg skepu Scrivenshafta i gdy tylko dostrzegła właściciela, nawet nie próbowała owijać w bawełnę. - Potrzebujecie kogoś, prawda? - zapytała, darując sobie powitanie. - Rains Nashword - przedstawiła się pełnym nazwiskiem. Jeśli nie wiedział, kim jest, już było pozamiatane. - Doskonale wiem, jak się robi interesy. I nie jestem uległa. Nie dam się nabrać na rabaty, naciągnąć na jakiekolwiek obniżki cen. Macie tu dobry sprzęt. Mój ojciec wiele razy od was kupował, przynajmniej, odkąd jestem w Hogwarcie. Jej pewność siebie biła po oczach. To mogło być zgubne, ale Rains trzeba było przyznać jedno - była naprawdę dobra w biznesowe klocki. Jeśli potrzebowali godnego zaufania sprzedawcy, a przy tym zapłacą jej solidnie za dobrze wykonaną robotę, która nie wymagała od niej zbyt wiele wysiłku, była gotowa się w to zaangażować. - Biorę udział w projekcie Złoty Sfinks. Zabawię tu trochę. Przy okazji mogę szepnąć jakieś dobre słówko kilku klientom ojca. Z pewnością mają dzieci, które potrzebują takiego... zaopatrzenia. Zakończyła swój monolog, uśmiechając się lekko do właściciela. Musiał ją przyjąć. Poza tym nie widziała tłumów walących drzwiami i oknami na to stanowisko. Jeśli nie ona, to kto? Wyszła ze sklepu, gdy tylko ustalili pobieżnie warunki jej zatrudnienia. Ostateczna decyzja miała przyjść przez sowę, ale Rains zbytnio się nie obawiała. W końcu była idealna do tej roboty, a tylko głupiec odrzuciłby ideał.
To był jeden z tych niezbyt zimowych dni, a właściwie to jeszcze jesień. Szarlotta ruszyła do sklepów wypatrując ciekawych rzeczy i jednym z jej punktów odwiedzin był sklep Scrivenshafta, o dziwnej nazwie, której w ogóle nie potrafiła wymówić. Czy papierniczy i miotły nie brzmiałby lepiej? W każdym razie wpadła do sklepu aby zaopatrzyć się w różnego rodzaju, zupełnie zbędne rzeczy. Co? Na przykład: 10 arkuszy pergaminu i czarny atrament. Całość wyniosła w sumie około 4 galeonów, a ponieważ tych akurat jakoś specjalnie jej nie brakowało, dorzuciła sobie pióro. 16 galeonów, okej, nie jest tak źle. Kulturalnie zapłaciła, uśmiechnęła się i wymaszerowała ze sklepu, z atramentem w kieszeni i papierem pod pachą. Oby tylko to wszystko się nie wylało bo będzie trochę problemu.
Wszyscy wkładamy jakąś prace w to kim jesteśmy. Szlifujemy każdy fragment naszego życia, by potem można było nas wycenić jak najcudowniejszy diament. By jednak to i wiele innych rzeczy osiągnąć trzeba mieć pieniądze. Te małe krążki niezgody, które wprowadziły tyle zła do świata, a mimo tego ludzie i tak je kochają. Sasha już zdążyła się przekonać jaka jest ich moc. Trzeba tylko wiedzieć jak z niej korzystać, a podobno pierwsza zasada brzmi, że z głową. Tak więc kierowana swoją dobrą karmą postanowiła zebrać ich trochę by potem bez przeszkód móc czynić dobro. Przy okazji oczywiście wejść w pełni w tę okrutną dorosłość, która pachniała jej wyłącznie śmiercią. No cóż... Na każdego przychodzi pora. Więc gdzie ten właściciel? Ach tak wchodząc do sklepu poczuła się jak na rynku. Pełno było w nim młodzieży, która z zachwytem oglądała każdą miotłę. Chyba właśnie dlatego wybrała to miejsce - jeszcze w nim mogła obcować z dzieciakami. Przecisnęła się przez tę gromadkę, by przy kasie spotkać trochę zagubionego chłopaka. To właśnie on wskazał jej jak dalej udać się na zaplecze by wymienić z właścicielem lokalu parę formalności. - Dzień dobry. Przyszłam w sprawie pracy. - Zaczęła niepewnie, ale uśmiech na twarzy mężczyzny szybko dał jej do zrozumienia, że jest tu mile widzianym gościem. Przynajmniej w tej sprawie. - Zobaczyłam pańskie ogłoszenie na wystawie i postanowiłam spróbować. Jestem studentką trzeciego roku w Hogwarcie, nie mam już wielu zajęć i pomyślałam, że swój wolny czas mogłabym spędzić właśnie pracując dla Pana. - Mówiła powoli, by jej hinduski akcent nie zaburzył zrozumienia jej słów. Po tak długiej nieobecności trudno było jej wrócić do używania języka angielskiego. Był zbyt wolny i pozostawiał na ustach nieprzyjemne spięcie. Hindi przy nim był melodią miłości. - Czy chce Pan o mnie coś wiedzieć jeszcze od ręki? - Spytała, a gdy nie usłyszała więcej pytań po prostu wstała, uścisnęła dłoń mężczyźnie, drugą ręką podając oczywiście wszystkie niezbędne dokumenty, po czym pożegnała się pięknym uśmiechem wdzięczności. To by było na tyle jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, resztę formalności dowiedziała się od (jakże przemiłego) młodzieńca, po czym opuściła lokal. Teraz wystarczy tylko czekać do pierwszego dnia w pracy.
Weszła do pomieszczenia po konkretny przedmiot. To był najlepszy rodzaj klienta. Taki, który wiedział czego chce. Nie błądziła po sklepie, kręcąc się w kółko, szukając sobie zajęcia i wkurzając sprzedawcę. Swoje kroki od razu skierowała w stronę lady, nieszczególnie rozglądajac się na boki. W tym sklepie nie widziała chyba nic ciekawego. Jakieś buteleczki atramentów, pergaminy, tego zawsze było pod ostatkiem w szkole, jeśli wiedziało się, jak coś takiego wydębić. Przystanęła dlatego od razu przy ladzie, prosząc o to, co jak profesor z Salem (ten, którego nazwiska nie pamiętała) ostatnio oznajmił, może być im przydatne. Poprosiła więc o Samonotujące Pióro, czekając na sprzedawcę, kiedy wycofał się po nie na zaplecze, marudząc coś, że nikt nie ostrzegł go, że powinien zrobić zamówienie na ten przedmiot. Nie przejmując się tym jakoś mocno, skupiła wzrok na gablotce przed sobą. — I tą pozytywkę znicza jeszcze poproszę — zdecydowała, chyba już z przyzwyczajenia robiąc sobie prezent zarówno na święta, jak i na urodziny, nie spodziewając się, żeby ktokolwiek miał o nich pamiętać. Ze sklepu wyszła względnie zadowolona. Chociaż pióro nie robiło na niej żadnego wrażenia, pozytywkę obracała w dłoniach, zadowolona z wykonania. Wyglądała niemalże tak samo, jak prawdziwy znicz.
Ostatnio nie powodziło się jej tak źle, jak wcześniej. Oczywiście, wciąż jej skrytka bankowa nie pękła w szwach, jednak czuła, że jest w stanie pomagać swojemu ojcu i jednocześnie nie odmawiać sobie wszystkiego. Głównie zawdzięczała to zwierzętom z Hogwarckiego lasu, a na których futra było niezłe zapotrzebowanie w Rosji. Miała towar, który tam nie występował. Część pieniędzy, która zostawiała dla siebie, spokojnie pozwalała jej na zakup różnych pomocy naukowych, chociażby takich jak samopiszące pióro. A pomyślałby kto, że jeszcze pół roku temu, tego typu zabawkę uznawała za gadżet rozpieszczonych bogaczy, którym nie chce się notować. Tym razem, ochoczo poszła na zakupy do Hogsmeade, bezpośrednio kierując się do sklepu Scrivenshafta, gdzie znaleźć mogła artykuły papiernicze. Wybrała pióro najładniejsze. Złote, z czerwonymi diamencikami, pięknie pobłyskującymi, gdy samo notowało. Trochę serce ją zabolało na myśl, że aż tyle musi za nie zapłacić, no ale ostatecznie - raz na jakiś czas wypadało by coś sobie droższego kupiła. To też, zapłaciła i z nowym nabytkiem szybko poszła do Hogwartu, nim kolejne wystawy sklepowe skusiły ją, by zaczęła wydawać resztę galeonów.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Co praktycznego mogłaby Scar kupić na prezent? Jakoś nie za bardzo miała pomysł. Nie zdała się jednak na sprzedawcę w Sklepie Scrivenshafta który odwiedziła po drodze. Bo po co? Przechadzając się pomiędzy półkami uznała, że kupi pierwsze rzeczy jakie przyjdą jej na myśl kiedy przywoła w pamięci dane osoby. W sumie wolałaby wydać pieniądze na coś praktycznego a nie jakąś zbędną popierdółkę. Po jakimś czasie buszowania w sklepie zauważyła łapacze snów i samonotujące pióra. Wzięła po jednym z tych przedmiotów, zapłaciła należną kwotę i wyszła ze sklepu.
[zt]
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Zadyszana wpadłam do sklepu. Szybko potrzebowałam jakiegoś dobrego prezentu, który będzie i przydatny i symboliczny. Z wielka uwagą przyglądałam się rzeczom na półkach i przez dużą część czasu nie wiedziałam co wziąć. Nie mogłam postawić na byle co, przecież spaliłaby się tam ze wstydu gdybym kupiła coś zwyczajnego, a reszta przyniosłaby jakieś super, ekstra gadżety. Kontem oka zauważyłam Łapacz Snów. Piękny, ja sama nie chciałam pamiętać swoich snów, bo po co, ale stwierdziłam, że to chyba będzie najlepsza opcja, dlatego też złapałam go w łapki, zaniosłam do kasy, kazałam ładnie opakować, zapłaciłam i wyszłam z sklepu do Firę, która to stała przed nim i na mnie czekała.
Czasem jakoś tak bywa, że szkolne zapasy się kończą i należy udać się do Hogsmeade na zakupy. Po ostatniej lekcji transmutacji @Jeanette Austin była uboższa o dwa pióra, które musiała przetransmutować w odpowiednie przedmioty, a następnie oddać do oceny i gdyby to nie była wystarczająca strata, w pokoju wspólnym kocur jednej z koleżanek z roku rozbił jej kałamarz i rozniósł atrament po całej podłodze i dywanie. Wszystko na szczęście udało się doczyścić za pomocą magii, jednak ostatecznie kałamarzu również już nie posiadała. Do tego wszystkiego miała do napisania dwa eseje na pracę domową, ponieważ nauczyciele nie odpuszczali mimo zbliżającego się wielkimi krokami końca roku. Nie pozostało jej więc nic innego jak udać się do sklepu Scrivenshafta. Stała przy jednej z półek i akurat sięgała po niebieski atrament, gdy przechodząca obok @Amelia Sandra Savage niechcący potrąciła ją ramieniem, wskutek czego szklany słoiczek roztrzaskał się o posadzkę. Co teraz? Będą próbowały naprawić szkodę? Która z nich będzie musiała zapłacić za atrament, jeśli pracownik zareaguje?
Jean po ostatnim incydencie w dormitorium była uboższa o atrament i dwa pióra, a do tego wciąż do końca nie wydobrzała po dziwnym zatruciu podczas wycieczki do Egiptu. Ostatnio życie nie było dla niej miłe. No ale cóż, musiała sobie jakoś radzić, więc wybrała się do sklepu i wypatrzyła ładny, nowy atrament. Już miała z nim pójść szukać dla siebie piór, ale coś ją potrąciło i zakup skończył rozbity na podłodze. No chyba sobie żartujesz, życie - pisnęła przerażona w myślach. Jeśli sprzedawca dowie się, co do stało, będzie musiała zapłacić za ten kałamarz i jeszcze kupić następny! A przecież odkładała, żeby zarobić na kurs na uzdrowicielkę! Była tak spanikowana, że nawet nie zauważyła, kto był głównym sprawcą tego wypadku. W sumie, czy to ważne? To nie była na tyle niezadarna, żeby upuścic atrament. Złapała się za głowę, próbując ustalić, co powinna zrobić.
Długo zbierała się do wyjścia. Już od dłuższego czasu jej życie kręciło się w okół Hogwartu i jego murów. Było to dość męczące czasami. Tym bardziej, że jej braciszek gdzieś przepadł i nie miała nawet do kogo się odezwać. Niby rozmawiała non stop z Ellą ale to nie było to samo. Owszem, kochała ją jak siostrę ale czasem miała ochotę pogadać z prawdziwym rodzeństwem, a nie tym przybranym. Zabierając cienki sweterek i wiążąc włosy w kucyk ruszyła do wyjścia z tych murów. Jej celem było miodowe królestwo i nie po to aby kupować słodycze, nie. Chciała zajrzeć do sklepu z przyborami piśmienniczymi. Sklep Scrivenshafta nie miał za dużego wyboru, jednak nic innego w pobliżu lepszego nie było. A o Londynie mogła zapomnieć. Nikt z zamku by jej tam nie puścił, a może... A może by tak samej się kiedyś wybrać do niego w tajemnicy przed wszystkimi. Sasik pewnie by się nie zgodził, ale Ella? Kto wie, może udałoby się jej namówić przyjaciółkę do wspólnej wyprawy do... Brzdęk tłuczonego szkła przywołał ją z powrotem na ziemię. Ze spokojem w oczach jak i na twarzy spojrzała na podłogę. Rozbity kałamarz już nie wyglądał tak pięknie jak kilka chwil wcześniej na półce. Jego zawartość brudziła wszystko dookoła, a odłamki szkła wyglądały na groźne. Wzdychając uniosła swoje spojrzenie na dziewczynę. Wcześniej nawet jej nie zauważyła zajęta swoimi myślami. - Mam nadzieję, że nie chciałaś go kupić. A nawet jeśli... - wyciągnęła różdżkę i sprawnym ruchem uprzątnęła rozlany atrament - Chłoszczyść. - następnie zajęła się szkłem aby nikt przypadkiem nie wbił go sobie w nogę. - Reparo. - dopiero po uprzątnięciu całego bałaganu podniosłą kałamarz i odłożyła go na miejsce sprawdzając czy sprzedawca nie widział co tutaj robiły. Upewniwszy się, że nigdzie go nie widać spojrzała na dziewczynę lekko się uśmiechając - Mam nadzieję, że nie chciałaś go kupić. A nawet jeśli to proponowałam bym wybrać taki z atramentem w środku. Ten zostawmy dla innego klienta w formie żartu. - puściła jej oczko przeszukując spojrzeniem półkę w poszukiwaniu notatnika. Jak na złość, żadnego nie było.
Poczuła się głupio, że nawet nie pomyślała o wyciągnięciu różdżki. Ewidentnie musiała się nauczyć radzić sobie w stresujących sytuacjach, inaczej marnie widziała swoją przyszłość jako uzdrowicielka. Ale zaraz, czy tę dziewczynę bawił fakt, że zostawią w sklepie pustą buteleczkę po atramencie? Jean miała za dobre serce, żeby tak kogoś oszukiwać, a jej wewnętrzna szlachetność krzyczała, żeby zapłacić za obydwa kałamarze. Nikt nie zasługiwał na to, żeby cierpieć przez jej niezdarność! Uniosła lekko brew. - Często zostawiasz tak zepsute rzeczy w sklepach? - spytała podejrzliwie z nutą oskarżenia. Przecież sprzedawcy też mogli mieć potem problemy, może nawet wylądować w sądzie za sprzedawanie uszkodzonych produktów!
Słysząc jej oskarżenie nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Ironicznego, jednak to już było coś. Czy często tak robiła? Nie. To był jej pierwszy raz. Nie licząc małej wpadki z pokarmem dla sów w menażerii ale to było dawno i zapewne osoba która kupiła ów pokarm musiała mieć niezły... ubaw. Znaleźć w worku czekoladki zamiast pokarmu... Jeśli nie była na diecie to na pewno się cieszyła. Wyrwawszy się ze wspomnienia odgarnęła włosy opierając się ramieniem o najbliższą półkę. - Oczywiście. Zawsze gdy wchodzę do sklepu ratuję kogoś z podobnej sytuacji. - powiedziała to wszystko poważnym tonem który mógł sugerować dwie rzeczy. Po pierwsze, że kłamała jak mało kto. Po drugie, że faktycznie tak było i nie było co temu faktowi zaprzeczać. Którą wybierze dziewczyna to już jej sprawa. Nie miała zamiaru wyprowadzać jej z błędu. - A ty często coś niszczysz w sklepie? - odbiła piłeczkę czekając na reakcję koleżanki. O ile mogła tak już mówić o dziewczynie.
Dalej patrzyła podejrzliwie na dziewczynę. Nie chciała nikogo oszukiwać, gdyby miała na sumieniu czyjeś wydane na darmo pieniądze to pewnie by sobie tego nie wybaczyła. A tej drugiej najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że zostawi tak po prostu pustą buteleczkę, w której powinien być atrament. Jean czasem się zastanawiała, skąd w ludziach tyle bezczelności i braku empatii. Zmrużyła oczy, mając wrażenie, że wyczuwa sarkazm w głosie Puchonki, a tego ewidentnie nie lubiła - za każdym razem, gdy ktoś mówił w ten sposób w jej obecności, czuła się traktowana jak ktoś gorszy, kto nie rozumie przekazu. - Zazwyczaj nikt na mnie nie wpada i nie wytrąca mi zakupów z rąk - odparła na pytanie, po czym westchnęła lekko i sięgnęła po pustą buteleczkę z półki. No cóż, będzie musiała zapłacić za swoją niezdarność i kupić dwa.
Alice szukając prezentu dla przyjaciela, dokładnie wiedziała, gdzie znajdzie dla niego coś idealnego. Weszła do sklepu i od razu zaczęła przeszukiwać półki, szukając idealnego podarunku. W końcu nie mogła być to pierwsza lepsza rzecz z brzegu, to musiało być coś, co nie tylko spodoba się solenizantowi, ale także nie zostanie odłożone w kąt, by ładnie wyglądać. No, przynajmniej tak sądziła ona. W końcu zatrzymała się przy czarodziejskich kredkach. Dobrze wiedziała, że Max lubił szkicować, w końcu często widziała jak to robił. Nie zastanawiając się dłużej, wzięła jedne opakowanie z półki i zapłaciła przy kasie.
/zt
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
chciałbym zakupić magiczny dziennik. Odpowiednią kwotę załączam w kopercie. Paczkę proszę przesłać do kamienicy nr 23 przy ulicy Amortencji, mieszkanie 15.