Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Długo nie zastanawiała się nad uczestnictwem w dzisiejszym treningu. W końcu miała dość ważną pozycję w drużynie. Nie mogła od tak sobie odpóścić i nie przyjść. Nawet pobyt w skrzydle szpitalnym jej nie przeraził. Każdy mógł tam trafić i zapewne zostawić drużynę. Ale nie ona, co to to nie. Musiała jeszcze podziękować Lope za pomoc. Sama nie trafiłaby w tamtym dniu do skrzydła. Zabierając swoją miotłę i przebrana w strój do treningu ruszyła żwawo na boisko. Z oddali nie była pewna czy dobrze widzi ale z tego co zdążyła zarejestrować były tam tylko dwie osoby. Lope, jak przystało na kapitana i chyba Lucas. tak, to z pewnością był Lucas. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie nic nie przeskoczyło jej w żądłu. Znaczy, to bardzo dobrze zważywszy na okoliczności, ale nie poczuła na jego widok przysłowiowych motylków. Czyżby to był jakiś znak? A może nie zdążyła go poznać jeszcze na tyle aby ponownie się zakochać... - Ahoj drużyno. Sadziłam, że będzie nas więcej. - dla pewności rozejrzała się po boisku. Niestety, nikt nie zmierzał w ich stronę. Wracając spojrzeniem do chłopaków wlepiła swoje oczka w Lope - Nie podziękowałam Ci jeszcze za pomoc na ostatnim treningu. - odkładając miotłę podeszła do chłopaka i dała mu całusa, w ramach podziękowania, w policzek. Dla niej nie znaczyło to kompletnie nic. Ot taki gest sympatii. - Dziękuję. - i zaraz po tym wróciła do swojej miotły biorąc ją w ręce. - Coś ciekawego wymyśliłeś dziś dla nas? Tylko proszę, nie chcę znów wylądować w skrzydle. - zaśmiała się pod nosem spoglądając to na jednego to na drugiego aby znów skierować swoje oczy na wejście na boisko.
Z dłońmi założonymi za kark powoli przymaszerował na kolejny trening. Chociaż nie śpieszył się zbyt mocno to na boisku i tak pojawił się jako jeden z pierwszych. Z oddali dostrzegł Lucasa i Oriane, którzy znowu zabrali swoje miotły. Z jakiegoś powodu, Monte nie czuł potrzeby chwalenia się własnym sprzętem. Chociaż przyrzekał sobie, że więcej nie wsiądzie na te stare miotły, to ostatecznie i tak do nich wracał. Dzięki temu, mógł się pochwalić dużo większymi umiejętnościami, dając popalić starszakom na starym kawałku patyka, który od kilku lat nie nadawał się do latania. -Cześć. – mruknął bez najmniejszego zawahania wyciągając dłoń w stronę Lucasa. Nie wstydził się, a też nie bał drużyny. Uważał ich jak równych sobie, w końcu wiek to tylko nic nieznaczące liczby. Zaraz po Krayu przyszła pora na Lope. Na twarzy młodzieńca od razu pojawił się delikatny uśmiech. Z jakiegoś powodu w relacji z kapitanem mógł sobie pozwolić na więcej luzu. Swobodnie żartować na sposoby, z którymi wstydziłby się innych. -Hey kapitanie. – powiedział nieco zalotnie, a zarazem bardzo żartobliwie. Z trudem tłumił w sobie śmiech, a przed jego wybuchem zdążył jeszcze posłać oczko w kierunku Hiszpana. Zabawne, bo nigdy nie podejrzewał, że pierwszą osobą, którą będzie podrywał, okaże się kapitan Ślizgonów. Jak gdyby nigdy nic, podał Mondragonowi dłoń na przywitanie, a później zerknął na Ori. Chyba nieco zazdrościł jej pozycji, ale kapitan zadecydował i dopóki nie przejmie po nim pałeczki, to się nie zmieni. Trzynastolatek miał spore ambicje. Już celował w pozycje kapitana. Chciał godnie zastąpić Lope, gdy ten skończy już szkołę. -Cześć Ori. – mruknął machając w stronę dziewczyny jedną ręką. -To coś dziś będziemy robić? – spytał zerkając na stare miotły i zniszczony sprzęt szkolny. Czy to w ogóle spełniało jakieś warunki bezpieczeństwa. No trudno nie mógł narzekać, więc westchnął cicho pod nosem.
Ostatnią noc spędził na wpatrywaniu się w oblane księżycową poświatą błonia, więc teraz nie czuł się za bardzo wyspany. Zdążył przyzwyczaić się do niedogodności związanych z cierpieniem na bezsenność, której nawet magia nie umiała zaradzić. Ciemne półokręgi pod oczami ukrywał za okularami, więc inni mogli zobaczyć tylko kąciki ust Lope, uniesione w pół kpiącym, pół rozbawionym grymasie. Przez ciemne szybki okularów szybko wypatrzył zmierzającego ku niemu mężczyznę. - Trzymam cię w takim razie za słowo - odparł, sądząc, że Lucas będzie na tyle wytrwały i punktualny, że treningi nie będą dla Ślizgona jakimś problemem. Lope pilnował tego kto przychodzi i jak wykonuje zadania. Odłożył ściereczkę i uścisnął dłoń ścigającego. - Nie mogę powiedzieć, bo jak tylko się dowiecie, pewnie wszyscy uciekniecie stąd szybciej niż zdążę powiedzieć "quidditch". Rzeczywiście, nabory były trudne, a teraz nie miał ochoty ich mocno męczyć. Myślał nad czymś łagodniejszym, jeśli tak można się wysłowić o czymś związanym z tą brutalną grą. Odłożył miotłę i otrzepał krótko spodnie. Miał zamiar spytać o Ori, bo zdążył się zorientować, że łączyło ją coś z Lucasem, chociaż nie wiedział co dokładnie. Nadal słabo orientował się w relacjach panujących między Hogwartczykami, nawet jeśli spędził w zamku już prawie rok. Zobaczył jednak za plecami Lucasa, ciemnowłosą dziewczynę zmierzającą w ich stronę. - Buenos dias, Oriane - skinął jej głową, ograniczając się do zdawkowego uśmiechu. - Wy akurat jesteście trochę przed czasem. - stwierdził, bo do umówionej godziny pozostało kilka minut i spodziewał się, że tyle wystarczy na przybycie reszty. Ślizgoni natomiast rzadko okazywali wdzięczność, dlatego trochę zaskoczył go miły gest panny Carstairs. Przeczesał palcami włosy, pozwalając sobie na szerszy uśmiech, który mimo wszystko nie ujawnił dołeczków w policzkach Mondragóna. - Drobiazg. - spojrzeniem otaksował sylwetkę dziewczyny, chociaż za ciemnymi okularami nie można było tego zauważyć. Zaraz później roześmiał się. - Tym podziękowaniem wręcz zachęciłaś mnie do tego, żeby jak najczęściej cię tam posyłać, a później pomagać. I wymyśliłem co nieco, cierpliwości. Kiedy zobaczył Monte z jakiegoś powodu przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, którego skończyło się tak, że młodszy chłopak wybiegł z pokoju wspólnego najwyraźniej przestraszony. Hiszpan nie do końca wiedział, co zrobił źle, bo drobnymi złośliwościami traktował niemalże wszystkich dookoła, a na jeszcze więcej arogancji pozwalał sobie przy bliższych osobach. Nie bez powodu uchodził za dupka. Przesunął nieco okulary na nosie, żeby spojrzeć na Noira roześmianymi, brązowymi oczami. To dziwne, że mimo wszystko zdążyli odnaleźć jakoś wspólny język. Lope starał się nie zwracać uwagi na aurę, jaką roztaczał wokół siebie młody półwil, a która dodawała mu atrakcyjności. - Hola, mój mały obrońco. - przywitał Monte, ściskając jego dłoń i opierając łokcie o kolana, gdy siedział na skrzyni. Dla Mondragóna wszyscy wydawali się mniejsi, a przede wszystkim słabsi. Tak często zwracał się do innych per "mały/a", że zapominał powoli, jak niektórych mogło to zdenerwować. Zresztą, nigdy nie przejmował się takimi rzeczami, a nad byciem wrednym często nie mógł zapanować. Na razie jednak na nic takiego się nie zanosiło. - Zamierzam wycisnąć z was pot, krew i łzy. Będziecie błagać o litość. - Lope przewrócił oczami, poprawiając znów swoje okulary. Zapaliłby papierosa, ale zapomniał zabrać ze sobą paczki. - Ocalę tylko tych, którzy ostatecznie uklękną i takie tam. - w tym momencie spojrzał na Monte, ale tylko po to, żeby zauważyć, że tym razem też będzie korzystał ze szkolnej miotły. Kapitan mówił to wszystko na tyle wyczuwalnym żartobliwym tonem, że nikt nie powinien wziąć tych słów na poważnie. Po prostu nie zamierzał mówić, co będą robić, ale spodziewał się, że kolejne osoby też będą chciały wiedzieć.
- Lope, dopiero zaczynasz trening, a już proponujesz klękanie? - rzuciłam ze śmiechem wchodząc na polanę. Miałam świadomość, że to zdanie nie miało podtekstu, ale lubiłam przekomarzać się z Hiszpanem - mimo kilku lat różnicy dobrze się ze sobą dogadywaliśmy. W dłoni dzierżyłam mojego wypolerowanego Nimbusa gotowa do ćwiczeń. Trudno ukryć, że na ostatnim treningu poszło mi fenomenalnie, więc liczyłam, że i tym razem moja ciężka praca da upragnione efekty. - Siemasz kapitanie - powiedziałam do mężczyzny klepiąc go po ramieniu na powitanie z rozbrajającą pewnością siebie. Na ostatnim treningu byłam dość powściągliwa, wręcz wycofana, jakbym odrobinę się bała pozostałych, a tym razem tryskałam energią i pewnością siebie. Przywitałam się z resztą drużyny - większości nie znałam zbyt dobrze, ale miałam nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Wierzyłam, że jako kolektyw musimy się dobrze poznać, żeby dobrze współpracować - w końcu drużyna jest jak jeden organizm.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Trenig, trening, trening. Chyba nie ma nic przyjemniejszego od treningu, oczywiście po za jedzeniem, spanie, graniem, głaskaniem kota, pałętaniem sie czy nudzeniem. Oczywiście, że nie ma nic ciekawszego. Jednak wiedziałam, że nie mam wyjścia i muszę się tam pojawić. Po ostatnim treningu miałam wrażenie, że jestem piątym kołem u wozu, piętą Achillesą drużyny, na której wygranej przeciez tak bardzo mi zależało, dlatego też postanowiłam tam przyjść. Pełna nadziei, bo chyba nie zostało mi nic innego niż nadzieja, weszłam na boisko. W ręku trzymałam nową miotłę, którą sprezentowałam sobie ostatnimi czasy. Właściwie to nawet nie miałam jeszcze okazji dobrze jej przelecieć, no ale czy nie ma lepszej okazji, niż trening? Chyba jest, jednak ja nie zastanawiałam się nad tym głębiej. Nawet udało mi się nie spóźnić, co było moi prywatnym sukcesem, jednak nie paplałam zbyt wiele, bo zaraz Lope zaczął tą swoją przemową, dlatego zajęłam się tym co do mówił do mnie i do reszty młody Hiszpan.
Ostatnio zmieniony przez Dreama Vin-Eurico dnia Pią 9 Cze - 1:23, w całości zmieniany 1 raz
- Nie owijam w bawełnę. - odparł, uśmiechając się szeroko na widok jedynej osoby, którą znał lepiej niż resztę. Vivien poszło tak dobrze na poprzednim treningu, że teraz pewnie może być tylko lepiej. Najwyraźniej wzięła się za Quidditch na poważnie, co cieszyło Mondragóna. - Cześć, mała. - mruknął, nie przejmując się tym, że taki epitet nie jest przez pannę Dear odbierany wyjątkowo pozytywnie. Zdążył zmierzwić dłonią włosy Ślizgonki, nie na tyle jednak, żeby zrobić z nich szopę. Zdawało mu się, że frekwencja trochę spadnie, bo czas było zaczynać, a Lope dostrzegł tylko jedną osobę spieszącą ku nim. - W końcu, Vin-Eurico. - powiedział zamiast normalnego powitania i odchrzaknął. - Chyba możemy wziąć się do pracy. Dzisiaj poćwiczymy podania i może coś jeszcze, nie planowałem tego dokładniej, więc w międzyczasie pomyślę. - nie tłumaczył swojego dość nieprecyzowanego przygotowania tym, że ojciec wezwał go do domu, znowu się pokłócili, Lope prawie rzucił wszystko w cholerę, kolejny raz wypłynął temat siostry Hiszpana... Wiedział doskonale, jak głęboko w tyłku mają to ludzie przed nim zebrani. Podrapał się po nosie w krótkim zamyśle. - Nie będzie to wymagało niczego poza współpracą, no i oczywiście umiejętnościami. Spróbujcie skupić się na swoim partnerze, a myślę, że będzie dobrze. Nic w tym skomplikowanego nie ma. Lope podniósł się i oparł miotłę o ziemię przed sobą, po czym położył na niej jedną rękę. Drugą wskazał trzy obręcze, dobrze widoczne na tle zaciemnionego chmurami nieba. Były mniejsze od tych na głównym boisku i znajdowały się po drugiej stronie pola. - Lucas zagra z Ori, Vivien z Monte, a Dreama ze mną. - przesunął wzrokiem zza okularów przeciwsłonecznych po ich twarzach, próbując doszukać się jakichś protestów. Z tego, co zdążył się zorientować, najmłodszy Ślizgon miał dużo talentu, a Vin-Eurico wiele musiała się jeszcze nauczyć. Lope zdecydował, że najlepiej jeśli jej w tym pomoże także poza treningiem, ale nad tym zastanowi się później. - Jedna para będzie próbowała dzięki podaniom dotrzeć do pętli i trafić kaflem. Druga zrobi wszystko, żeby popsuć im każdy manewr i jak najwięcej razy odebrać piłkę. Ponieważ nie jest nas tak dużo jak poprzednio, na początek zagrają dwie pary, a później ta, której pójdzie lepiej zagra drugi raz z trzecią parą. Mondragonówi wydawało się, że mówi jasno, zresztą był przekonany, że nie ma przed sobą idiotów. Zarzucił sobie Nimbusa na prawe ramię i przeszedł parę kroków, podczas tłumaczenia zasad gry. Cieszył się, że w końcu będzie miał przyjemność uczestniczyć w tym zadaniu. Ostatnim razem był jedynie obserwatorem i mocno go korciło, żeby włączyć się do działania i pokazać, że nie jest tylko trenerem, który mówi co robić, a sam stoi z boku. - Jeśli jesteście gotowi, to Lucas, Oriane, Vivien i Monte możecie już zaczynać. Lucas i Ori będą próbować utrzymać kafel, a Vivien i Monte spróbują go odebrać. Mówiąc to przyklęknął, żeby unieść wieko skrzyni i rzucić kafla do rąk Lucasa. Mieli do przebycia całe boisko, do tego pewnie nieraz stracą piłkę, więc Lope spodziewał się, że zajmie im to sporo czasu. - My możemy na razie popatrzeć. - zwrócił się do Dramy i poprawił okulary na nosie, po czym odepchnął nogami od ziemi, żeby nadzorować grę.
Zaczyna Lucas. Później może napisać każda z pozostałych trzech osób.
Para próbująca trafić kaflem:
Obie osoby z pary rzucają kostką. 1,2 - Dogadanie się z drugą osobą wydaje się dla ciebie tak łatwe, że podania świetnie ci wychodzą, nawet kiedy nie za bardzo skupiasz się na celowaniu do drugiej osoby. Omijanie przeciwników też idzie ci sprawnie, w każdym razie tylko parę razy udało się im ciebie wykiwać, a poza tym nie wypuszczasz kafla z rąk. Nawet masz szansę trafić do pętli, gdy wreszcie tam docieracie. Trafiasz! 3,4 - Nie jest najlepiej, za bardzo skupiasz się na samym sobie i ciężko ci zgrać się w tempie z partnerem. Mimo wszystko parę razy bylibyście bliscy oddania wspaniałego strzału, gdyby nie to, że w końcu gubiłeś piłkę. Może to wina przeciwnej pary, która wam przeszkadzała, a może po prostu coś cię rozpraszało. Ostatecznie mogło pójść ci lepiej. 5,6 - Kiepsko. Raz podałeś za mocno, raz za lekko, kiedy traciliście kafla, zazwyczaj ty byłeś temu winien. Do tego parę razy przeholowałeś i podałeś partnerowi podkręconą piłkę, co skutkowało tym, że miał spore problemy z jej odpowiednim przyjęciem. Nie patrzyłeś uważnie, gdzie lecisz i wpadłeś na osobę, która napisała wyżej. Na szczęście to było dość delikatne zderzenie, po którym zostanie tylko siniak. Jeśli to twój partner, nic tylko pogratulować uwagi. Weź się za siebie.
Za każde 7 pkt z gier miotlarskich, przysługuje ci jeden przerzut.
Para próbująca odebrać kafel:
Obie osoby z pary rzucają kostką. 1,2 - Wyszło całkiem dobrze, dzięki twojej grze udało ci się wytrącić kafel z rąk przeciwników, ale nie dałeś rady długo go utrzymać, znów wpadał w ich ręce. Raz tylko nie skoordynowałeś swoich ruchów z ruchami partnera i pod samymi pętlami popisowo rąbnąłeś w jego miotłę (jeśli dwie osoby z teamu wyrzuciły tę kostkę - gratulacje spadacie prosto na ziemie, jedno na drugie). 3,4 - Zaledwie kilka razy znalazłeś się blisko kafla, nie mówiąc o jego przejęciu... Nie tego oczekuje od ciebie Lope. W pewnej chwili niemalże ci się udało, ale najwyraźniej przeciwnik miał większe szczęście albo po prostu był lepszy. Winy można doszukiwać się w tym, że nie starałeś się zgrać z partnerem i w końcu wyszło tak, jakbyś niemalże grał w pojedynkę. Zacznij porządnie ćwiczyć. 5,6 - Poszło naprawdę świetnie, skupiłeś się na zadaniu i za prawie każdym razem, kiedy pojawiała się szansa, przerywałeś podania przeciwników. Precyzyjnie ich atakowałeś i uniemożliwiałeś te bardziej skomplikowane manewry. Udało ci się nawet z partnerem zaatakować ich tak, że natarliście z obu stron, a kafel finalnie wylądował właśnie w twoich rękach.
Za każde 7 pkt z gier miotlarskich, przysługuje ci jeden przerzut.
Kiedy rzucą wszyscy, para, której poszło lepiej gra drugi raz w innej roli (np. jeśli to będzie Ori i Lucas będą tym razem zabierać kafel). Odbywa się to w taki sam sposób, tyle zaczynam ja albo Dreama. Wszelkie pytania na pw.
Termin do 11.05. Pamiętajcie o pisaniu kostek na dole posta.
No tak, to zadanie nie wydawało się trudne. Podawanie chyba nie sprawi tyle problemów, gorzej będzie z trafieniem ale przy odrobinie szczęścia im się uda. Sięgnął po swoją miotłę i uniósł się nieco nad ziemią, zaraz po ty dostał kafla do ręki którego z drobną trudnością złapał. Spojrzał tylko na dwójkę w tym momencie rywali i kiwnął głową do Oriane z którą momentalnie wyruszył by wyrobić sobie nieco przewagi. Przyśpieszył, ułożył się ze swoją partnerką w odpowiedniej odległości by móc do siebie podawać kafle. Na oko pięć metrów, gubił się widocznie i nie wiedział w którym momencie rzucić kafla do Oriane, podawał go strasznie w spóźnionym momencie, a na dodatek kiedy otrzymywał go zbytnio zwlekał marnując sytuacje do rzutu. Może powinien w tym momencie zmniejszyć prędkość i nieco obrać cel, niż prawie że wlatywać w obręcze. Jednak nie było tak źle, po jakimś czasie ogarnął się i sytuacje wydawały się nieco bardziej klarowne jednak Lucas nie zdołał oddać poprawnego strzału w obręcz. Może chociaż Oriane się uda o ile ich rywale nie zdążą w tym czasie odebrać im kafla. Mogło pójść lepiej, zwłaszcza że powinien trenować podania jeżeli ma grać na tej pozycji. Spojrzał tylko na Lope wymownym spojrzeniem i przygotował się do podania dziewczynie kafla.
Omiotła wzrokiem boisko, gdy kapitan zaczął wreszcie tłumaczyć zadania na dziś. Tylko sześć osób? Poważnie? Najwidoczniej reszta nie traktowała spotkań, jak i późniejszych meczów na poważnie. Dobrze, że chociaż oni się skupiają na grze. Inni przy nich nie mają jakichkolwiek szans. Ucieszyła się nawet na wspomnienie iż to Lucas będzie jej parą. Z innymi pewnie nie poszłoby jej dobrze. Chociaż zawsze istniało ryzyko, że i z chłopakiem nie będzie jej dobrze szło. Tym jednak będzie martwiła się później. Dogadanie się z Lucasem wydawało się jej tak łatwe, że podania wychodziły jej świetnie, nawet kiedy nie za bardzo skupiała się na celowaniu do drugiej osoby. I nawet wtedy, gdy podania od Lucasa nie były najlepsze. Nie wiedziała czemu ale chłopak działał w jakimś opóźnieniu. Mrużąc oczy spojrzała na niego w trakcie podawania mu kafla. Jej wzrok mówił Co ty robisz? jednak usta nie wydały żadnego dźwięku. Otrząsając się z tego rozkojarzenia zaczęła dalszą grę. Omijanie przeciwników też szło jej całkiem sprawnie, w każdym razie tylko parę razy udało się im wykiwać dziewczynę, a poza tym nie wypuszczała kafla z rąk. Jakby się do nich przykleił. W momencie, gdy dotarła do pętli wiedziała, że nikt nie jest w stanie już jej zatrzymać. Przyhamowała trochę i... TRAFIONY. Z wielkim uśmiechem na ustach spojrzała na Lucasa.
Niestety nie zdążyłam się uchylić Monragonówi i mężczyźnie udało się zmierzwić moje włosy. Westchnęłam zrezygnowana i związałam je w węzeł na środku głowy, po czym wysłuchałam instrukcji kapitana skupiając na tym sto procent uwagi. Zgodnie z poleceniem przywitałam się z Monte i wskoczyłam na miotłę - wiedziałam, że to nie będzie łatwe zadanie. Oriane była naprawdę mocno i miałam niemalże pewność, że nie uda mi się odebrać jej kafla, więc skupiłam się na Lucasie. Jego nieudolne podania i moje wspaniałe przygotowanie pozwoliły nam na zepsucie im kilku akcji, a finalnie okrążyliśmy chłopaka i już po chwili kafel wylądował w moich rękach! Byłam taka dumna widząc skwaszoną minę Ślizgona.
Frekwencja od poprzedniego treningu bardzo szybko spadła. Nawet trzynastolatkowi nie podobało się lekceważące podejście reszty zawodników. Chciał wygrywać i wiedział, że do tego potrzebuje silnej i zgranej drużyny. Ćwiczenie w parach ani trochę nie przeszkadzało chłopakowi. Nawet jeśli w głębi serca czuł ogromną chęć do zdobywania punktów to zdawał sobie sprawę, że Quidditch to sport drużynowy i musiał uszanować decyzję Lope do postawienia go na obronie. Wzniósł się powoli na starej szkolnej miotle do góry i zadrżał nieco w powietrzu. Ostatnio przyrzekał sobie, że nigdy więcej nie skorzysta z tych zabytków, ale jak widać nie był zbyt słowny. Już od samego czuł, że coś mu pójdzie nie tak. Na karku czuł chłodny oddech przeznaczenia, które szeptało mu do ucha o nadchodzącej porażce. Mimo wszystko starał się i walczył zawzięcie. Chociaż współpraca z Vivien nie była na najwyższym poziomie, to kilka razy udało się chłopakowi złapać kafla. Dziewczynie szło nieco lepiej, ale tłumaczył to sobie tylko i włącznie jako kwestia doświadczenia. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie chwila nieuwagi, po której na pierwszy rzut oka boleśnie zderzył się z miotłą Ślizgonki. Zbyt mocno rozpędzony, nie zdążył w porę wyhamować i zakręcił się kilkukrotnie, kompletnie tracą orientację. Cały impet uderzenie skupił się na nodze chłopaka, na której szybko zrobił się kolorowy siniak. Syknął cicho z bólu, chociaż ten nie był zbyt wielki i bez problemu trzynastolatek mógł kontynuować grę. Nieco bardziej martwił się o miotłę. Z jednej strony nie chciał jej zniszczyć, a z drugiej miał cichą nadzieję, że pękła przy zderzeniu.
Jako, że obu parom poszło tak samo, dorzucałam, żeby sprawdzić kto zagra drugi raz i wypadło na @Vivien O. I. Dear i @Monte Noir. Tym razem gracie jako para próbująca trafić kaflem przeciwko mnie i Dramie. Rozpoczynam ja, potem może pisać dowolna osoba z naszej czwórki. Są takie same kostki jak wcześniej. Czas trochę przesunięty do 13.06., jeśli to dla kogoś poważny problem niech pisze na pw.
Obserwował postacie mknące po niebie, ale zdjął okulary przeciwsłoneczne. Słyszał, że ma padać i najwyraźniej właśnie to ich czekało. Nie chciał narażać drużyny na ulewę, bo wiedział, że nie są jeszcze gotowi. W przyszłości planował treningi nawet podczas burzy dla najwytrwalszych, ale teraz nie był odpowiedni czas. - Chyba nasze panie właśnie zawstydziły panów. - skomentował, bo chłopakom poszło gorzej, chociaż nadal nie była to beznadziejna sytuacja. Podczas prawdziwego starcia to jednak nie wystarczało. Dla Mondragóna wszystko musiało być perfekcyjne. Lope podleciał do nich i nie odebrał kafla Vivien. - Lucas, ty koniecznie musisz poćwiczyć podania, nie możesz w taki sposób zagrywać na meczu. Ori mogłaby ci pokazać więcej swoich popisowych tricków między treningami. - uśmiechnął się i puścił oczko dziewczynie. Chyba każdy wiedział mniej więcej, że coś między tą dwójką było. - Ty, Monte, też powinieneś umieć odbierać kafel, jeśli ktoś podleci zbyt blisko pętli. Sędzia nie będzie mógł protestować. A co do ciebie, Vivien, to niedługo skończą mi się słowa do kolejnych pochwał... - jasnowłosej także posłał uśmiech, a zaraz potem wytłumaczył, że znowu zagrają. Nie dawał Monte i pannie Dear dużo czasu na odpoczynek po starciu. Zerknął tylko na Dramę, by zobaczyć czy jest gotowa i przystąpił do ataku, chcąc wystawić umiejętności tamtej pary na większą próbę. Nurkował na nich znienacka, świetnie przy tym zgrywając się z tym, co robi Vin-Eurico. Wiatr rozwiewał włosy Lope, a on czuł się w swoim żywiole. Miotła śmigała bezbłędnie, idealnie przelatując tuż przed nosem Vivien albo Monte, znacznie utrudniając im podania. Musieliby być naprawdę dobrzy, żeby sobie poradzić, ale Mondragónowi parę razy poszczęściło się i rozbił ich manewry. Ostatecznie wiedział przecież na co go stać. Nie tracił przy tym kontaktu z dziewczyną, mając cichą nadzieję, że tym razem na niego nie wpadnie.
Gdy Lope pochwalił mnie w taki sposób moja twarz lekko się rozpromieniła, jednakże starałam się nie pokazywać jak bardzo jestem zadowolona z mojego wyniku. Na boisku nie było miejsca na wielkie wybuchy radości, tutaj liczyło się przede wszystkim skupienie, szczególnie w starciu z tak wyśmienitym zawodnikiem jak Mondragón, który niemal od razu ruszył do gry. Odbiłam się od ziemi i poleciałam. Trudno ukryć, że moja pasja dobra passa wciąż trwała. Podawałam do @Monte Noir niemal instynktownie, omijałam przeciwników bardzo sprawnie nie wypuszczając kafla z rąk. Lope był jednak doskonałym graczem, więc musiałam bardzo mocno się starać, by chociaż w pewnym, stopniu mu dorównać. Parę razy udało mi się go wykipać, jednak on również kilka razy mnie przechytrzył. Mimo trudności w końcu udało mi się dotrzeć do pętli - trochę instynktownie rzuciłam piłkę i o dziwo udało mi się bez problemu trafić do pętli!
Zdecydowanie nie był to dzień, w którym młody Ślizgon mógł popisać się swoimi umiejętnościami. Nie szło mu jakoś bardzo tragicznie, ale nie miał też czym się pochwalić przed kapitanem. Wychodził przeciętnie na tle innych, chociaż biorąc pod uwagę jego wiek, to może nawet i dobrze. Miał jeszcze sporo czasu do debiutu w pierwszym meczu, a nie musiał przecież od razu być najlepszy. Fakt, chciał być dobry i chciał by drużyna mogła na nim polegać. Bez wątpienia w jego grze było widać upór, a podczas walki o kafla nieco pozytywnej agresji ale niestety nie zawsze wychodziło po jego myśli. Starał się. Bez dwóch zdań po grze Francuza było widać, że chłopakowi zależy na wygranej. Niestety jego podejście nie było zbyt dojrzałe, a wręcz przeciwnie. Grał jak typowe, niedoświadczone dziecko. Skrycie wierzył, że sam może wszystko. W końcu co to za trudność trafić kaflem do pętli. Wystarczy odrobina precyzji i po kłopocie. Wcześniej jednak trzeba było wypracować sobie okazję do rzutu. Szybko się przekonał, że ominięcie kapitana nie było jeszcze dla chłopaka możliwe. Nieco irytował się przy każdej porażce i przeklinał cicho pod nosem, oddając piłkę Vivien, która odwalała kawał dobrej roboty. Nie potrafił uwierzyć, że dziewczyna radziła sobie lepiej od niego, a nawet zdobyła punkt. Czuł się trochę jakby cały świat mówił mu prosto w twarz, że ten sport nie jest dla niego.
Kiedy poleciał do nich Lope czuł że będzie gadał o jego podaniach które fakt, były kiepskie ale to zapewne przez jego rozkojarzenie dzisiejszym dniem. Aż tak źle nie podawał, a tu kafel sam leciał jak chciał po każdym jego rzucie. Czasem tak bywa, słabszy dzień zawodnika może sprawić że nie tylko on na tym ucierpi, a także jego drużyna. Słysząc wzmiankę o Oriane podniósł głowę do góry, co sugerowałeś Mondragón? I nie pierwszy raz te puszczenie oczka, Lucas mruknął i momentalnie odpowiedział może zbyt natarczywie. - Wydaje mi się że moja narzeczona wie sama czego ma mnie uczyć po treningach, Lope. O ile dobrze pamiętam jesteśmy na treningu i skoro coś spartoliłem wypadałoby to poćwiczyć z kapitanem. Ty nim jesteś, pamiętasz czy zbytnio przejąłeś się schlebianiem sobie? - No tak, delikatnie mówiąc Lucas nieco przegiął. Zwracanie się do Kapitana z takim tonem nie było najlepszym pomysłem, jednak dogryzanie szkotowi nie jest dobrym pomysłem. Po jego akcjach nie wiadomo w sumie co może odwalić. Nie wiedział początkowo czy Lope go olał zaczynając kolejną część treningu, czy też po skończonej części będzie chciał to z nim wyjaśnić. Ale dał mu do zrozumienia że Panna tuż obok niego jest zajęta, spojrzał się dopiero po chwili na Oriane jakby zapominając że to właśnie o niej mówił. No, jej teraz to sam nie wiedział co powiedzieć. Póki nie było Kapitana, mogli rozmawiać.
Lope nie zadowalała dobra gra czy poprawność podań albo rzutów. Dla kapitana wszystko musiało być perfekcyjne i drużyna miała się o tym przekonać, ale jeszcze nie teraz. W końcu wiedział, że nie może ich wykańczać treningami. Ale mogli się spodziewać, że będzie wymagał coraz więcej i więcej. Że tylko dzięki najlepszemu przygotowaniu unikną jakichkolwiek komentarzy. - Och, nie wiedziałem, że jesteście narzeczeństwem. Gratulacje. - stwierdził tylko tyle, słysząc cięty ton Lucasa. Nie wiedział, czym dokładnie sprowokował chłopaka, ale Kray bynajmniej nie wytrącił Hiszpana z równowagi. Zresztą to był trening - na wszelkie kłótnie mogliby pozwolić sobie dopiero na prywatności. Lucas najwyraźniej nie mógł się powstrzymać, ale dla Lope nie stanowiło to wysiłku. Szybko wyrzucił z myśli słowa Ślizgona, bo przez wzmiankę o narzeczonej zaczął myśleć o swojej własnej z dawnych lat. Dopiero po skończonym lataniu, kiedy zdążył wyrównać oddech, przeszedł się po wilgotnej już od pierwszych kropel deszczu murawie. - Jeśli nie wystarcza ci, że teraz poświęcam wam czas, mówię co robicie źle, a co dobrze, ćwiczę z wami i motywuję do działania, to zapraszam na dodatkowe zajęcia. Sprawdzę, czy mam jeszcze jakieś wolne popołudnie w grafiku. - dobrze wiedział, że nie ma. Już i tak ledwo mieścił gdzieś te treningi. Oprócz nich na głowie miał kurs na który zapisał go szef sklepu, w którym pracował, do tego próbował podratować swoje okropne oceny, chociaż nie przynosiło to skutków, a niedługo planował zacząć też staż w prawdziwej kadrze Quidditcha. Mimo to uśmiechnął się do Lucasa bez kpiny. Bardziej niż arogancka postawa Ślizgona, Lope denerwował deszcz moczący mu włosy. Miał na ich punkcie delikatnego pierdolca. - Uroki Wielkiej Brytanii. - stwierdził Hiszpan, słysząc daleki grzmot i błysk na horyzoncie. W burzy też grał, ale drużyna na pewno nie była jeszcze gotowa. - Skończymy chyba wcześniej, ale jeśli ktoś ma ochotę może się ze mną ścigać. - powiedział, a raczej krzyknął, bo wzmagający się szybko szum skutecznie zagłuszał głos Ślizgona. Ponownie wsiadł na miotłę, przeczesując palcami oklapnięte włosy i przekazał reszcie, jaki jest tor lotu ich małych wyścigów.
Chętni mogą się ścigać, reszta wracać do zamku.
Wyścigi:
Rzucasz jedną kostką. 1, 2 - Udawało ci się mknąć szybko mimo deszczu. Sterowanie miotłą nie było problemem, wysforowałeś się nawet na przód, ale wtedy mocno rozproszył się gwałtowny rozbłysk. Uświadomiłeś sobie chyba, że latanie w czasie burzy, która dopiero co zaczęła pokazywać swoją groźną moc, nie jest wcale bezpieczne... Przez ten mały incydent zostałeś w tyle. 3, 4 - Zdecydowanie deszcz ci nie pomagał. Siekł po oczach, wpływał do ust, do tego sprawiał, że rączka miotły była bardzo śliska. Mało brakowało, a byś nie wyrobił na jednym z ostrzejszych zakrętów. Jakimś cudem udawało ci się jednak nie pozostawać na szarym końcu. 5, 6 - Z dołu widać cię było jedynie jako smugę poruszającą się po niebie w zawrotnym tempie. Nie pozwoliłeś spowolnić się warunkom atmosferycznym. Wyjątkowo szczęśliwie wyszedłeś na prowadzenie!
Przerzut za 7 pkt.
Czas do 17.06., jeśli ktoś będzie mieć problem z takim tempem niech śmiało pisze! Drama, ty już nie odpisujesz na pierwszą część, dotyczącą podań.
Nieszczególnie interesowały mnie pretensje Lucasa - koleś miał zdecydowanie zbyt wielkie mniemanie o sobie. Lope był zdecydowanie bardzo dobrym kapitanem, regularnie organizował treningi i dbał o to, żebyśmy byli coraz lepsi, a Kray miał pretensje bo coś mu nie wychodziło. Nie zamierzałam się jednak w to mieszać - Mondragón sam potrafił się obronić. Zaczęło padać, więc Lope zakończył trening - nie ukrywam, że chciałam już iść do zamku, ale gdy usłyszałam propozycję wyścigu niemal od razu odbiłam się od ziemi i ruszyłam do boju. Nie spowolnił mnie ani wiatr, ani deszcz - mknęłam jak strzała pokonując kolejne metry. W pewnym momencie wyszłam nawet na prowadzenie mknąc tak szybko, że najprawdopodobniej przypominałam zielono-kremową smugę. Nie przejęłam się ani mokrymi włosami, ani szatą.
Lucas chyba się nieco uspokoił kiedy Lope mu pogratulował i coś wspomniał o swoim czasie, szczerze mówiąc niezbyt go to interesowało. A w dodatku raczej wątpił w to że poświęci mu chociaż trochę czasu. Wzruszył ramionami słuchając dalej co ma do powiedzenia, w końcu pogoda nie była po ich stronie i zaczęło nieźle lać. Gdzieś nawet w oddali pojawił się piorun, a za nim kolejny. No cóż, po prostu ułożył ręce na miotle i ruszył trasą którą wyznaczył Lope. Chyba dosyć dobrze mu szło bo utrzymywał pierwszą pozycję, gdzieś po swojej prawej widział tylko Vivien. Ciekawe czy ktoś jeszcze zdoła ich dogonić, czy tylko ich dwója będzie utrzymywała się na przodzie.
Szło im całkiem nieźle, a uwaga Lope odnośnie nauki Lucasa nawet ją rozbawiła. NIe spodziewała się, że początkująca osoba może być mentorem dla kogoś kto gra... No właśnie, ile? Nie pamiętała ale zapewne sporo. Kolejny etap treningu spodobał się jej najbradziej. Wyścigi. Czyli mogło wreszcie trochę ją ponieść, a może i nie tak trochę. Z uśmiechem wzbiła się w powietrez. I gdy tylko znalazła się na odpowiedniej wysokości, a Lope dał sygnał ruszyła. Czuła jak wiatr niemiłośiernie smaga ją po policzkach jednak jej to nie przeszkadzało. Wręcz cieszyło. Poczuła się wolna.
Wyścig brzmiał bardzo kusząco i nic dziwnego, że Monte się na niego skusił. Zabawnie by było skopać wszystkim tyłki na starym szkolnym sprzęcie. Niezbyt sprzyjające warunki, tylko działały na korzyść trzynastolatka. Deszcz i pioruny w niczym mu nie przeszkadzały, by mknąć przed siebie. Z delikatnym uśmiechem na ustach zacisnął dłonie na trzonku miotły, pochylił się do przodu i ruszył tuż obok reszty. Z początku dawał sobie radę świetnie. Przez cały czas dotrzymywał kroku innym, a przynajmniej nie oddalał się od nich na tyle, by nie mógł nadrobić starty przed kolejnym zakrętem. Bawiło to chłopaka i czuł się całkiem dobrze ścigając się ze znajomymi z drużyny. Wszystko szło świetnie i gdyby tylko chciał to może nawet mógł wygrać. Tylko jaki był w tym sens? Nie czuł potrzeby niczego udowadniać kapitanowi, bo nie o to tutaj chodziło. Potrafił latać już wystarczająco szybko i gdyby była taka potrzeba, na meczu zdążyłby w porę. Nieco zrezygnowany, wyraźnie zwolnił i popisując się szybką beczką, uplasował się zaraz za cała stawką. Utrzymując dystans kilku metrów z tylu, bez większego wysiłku skończył wyścig, jak gdyby nigdy nic, chociaż może powinien udawać nieco zawiedzionego.
Przynajmniej Lucas od razu zamilkł, chociaż Lope nadal tego nie rozumiał. Zazwyczaj jeśli już denerwował ludzi to umyślnie, chcąc ich porządnie zirytować. Natomiast teraz czuł się, jak wtedy, kiedy Monte na niego nakrzyczał i uciekł. Poza tym reszta Ślizgonów także nie odezwała się ani słowem, więc Lope westchnął i przetarł twarz mokrą od deszczu. Właściwie to o wiele bardziej lubił słońce od takich ulew. Kolejny raz zatęsknił za gorącą Hiszpanią, pełną pięknych plaż i jeszcze piękniejszych kobiet. Także brał udział w wyścigu i wczuł się bardziej niż zwykle. Pamiętał, kiedy rozgrywali po raz pierwszy mecz w burzy w Calpiatto. Pioruny bardzo rozpraszały, a do tego ledwo cokolwiek widział. Skończyło się tak, że zaledwie parę razy złapał kafel. Teraz mknął wśród deszczowych smug bez najmniejszego problemu. Nawet, kiedy błyskawica trzasnęła głośno gdzieś obok, Lope zanurkował trochę niżej i kontynuował lot. Pochylony nad miotłą, skupiony i opanowany, nie miał innego wyboru, jak pojawić się jako jeden z pierwszych na mecie. Dziwił się, ale w pozytywnym sensie, że innym też poszło świetnie. Ciężko było stwierdzić, czy ktoś wygrał. Tylko Monte przyleciał ostatni, co trochę Mondragóna zmartwiło. Po starcie chyba byli niemalże na równej pozycji...? Podszedł do chłopaka i położył mu rękę na ramieniu, wzrokiem pytając, czy wszystko w porządku. To nie było normalne zachowanie zawodnika, dlatego kapitan miał nadzieję, że nie stało się nic poważnego. Powiedział wszystkim, że mogą wracać do szatni, bo trening był zakończony.
To dzień jak każdy co dzień. Tyle, że teraz Clinton nie siedział na swojej miotle, a bardziej badał warunki atmosferyczne na boisku. JESZCZE nie siedział na swojej miotle. Stojący przy jego lewicy Nimbus 2012 tylko czekał, aż mężczyzna usiądzie na nim wygodnie. Skrzynia z kaflem oraz resztą piłek, a także złotym zniczem leżała przed nim, czekając aż za pomocą różdżki klamry uniosą się w górę, otwierając wieko. Tym samym jedynie co tak naprawdę puścił ze skrzyni Arrows to tłuczka, którego miał zamiar odbijać za pomocą pałki. Najpierw puścił zaczarowaną piłkę tak, aby odleciała na parę kilometrów, aby zaraz siąść na Nimbusa i ruszyć nim w jej kierunku. Postanowił uderzać słabszą ręką, czyli właśnie lewą, gdyż kontuzjowana prawa tylko sprawiłaby, że odczułby kolejny napływ bólu. A niestety nie chciał wylądować natychmiast w Skrzydle Szpitalnym. Rozmyślając o swojej ręce, nie zauważył jak tłuczek mignął mu za uchem, prawie go uderzając. - Kso. - Poszła z jego ust japońska naleciałość. Zabluźnił. Jednak teraz skupił się bardziej na lecącej kulce i w ostatnim momencie uderzył w nią, posyłając prosto w słupek jednej z obręczy.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Panna Russeau niedawno dopiero wróciła do zamku. Była usprawiedliwiona na te niecałe dwa miesiące u dyrektora. Tylko on i jej ojciec wiedzieli dlaczego córki nie było w zamku. Gdyby sprawa wyszła na jaw, że młodą spadkobierczynię rodu trzymano całe wakacje w pokoju bez okien, klamek i ostrych narzędzi to powstała by z tego ogromna afera o podłożu politycznym co by źle wpłynęło na opinię jej ojca na tle jego kariery. Jako głowny sędzia Wizengamotu musiał mieć bowiem nienaganną opinię a także jego rodzina też musiała być odwzorowaniem ideału. Niestety ideały nie istnieją. Tutaj świetnym przykładem była Katherine. Co prawda zdarzało się, że miała bardzo wybujałe ego, ale do ideału było jej daleko. Chyba trudno byłoby spotkać na swojej drodze osobę, która ma więcej wad niż zalet. Chyba że się poznaje Katty. No ale dosyć gadania o niczym. Dawno nie było jej na boisku, miała całe pół roku przerwy od gry. Ojciec wymyślił bajeczkę, że wysłał córkę na wczasy do Miami. Tęczowe drinki, plaża i ocean. Full wypas wakacje. Zapłacił sporo prasie i dyrektorowi by nic nie wyszło na jaw o niesubordynacji córki. Teraz Panna Russeau sprawiała znowu wrażenie normalnej. Nie wolno jej było tylko korzystać z żadnych używek. Obiecała ojcu, że będzie się z tym pilnować. Na prawej ręce miała siniaka, ponieważ niezdarnie potknęła się w dormitorium i upadła na kant łóżka. Dziś była dla niej idealna pora by polatać na miotle, ale gdy pojawiła się na boisku ze swoim wspaniałym Nimbulusem 2015, najnowszym możliwym modelem, no bo kto bogatemu zabroni, to niestety ale mina jej zrzędła. Boisko było zajęte. Nie widziała kto jest w górze, ale średnio ją to interesowało. Aby ponownie nie popaść w stany psychiczne ojciec kategorycznie zabronił jej romansów, alkoholu i używek. Na razie od tygodnia się do tego stosowała. Gorzej jak ktoś ja zacznie namawiać do złego. Wtedy może być źle. Stanęła na środku boiska opierając się o swoją miotłę. Nagle tłuczek smignął jej koło ucha. W porę zdążyła się uchylić. -Co jest do licha?!- wrzasnęła po prostu instyntownie , nie myśląc w tym momencie o niczym.
Obręcz słupka wydała metaliczny, jednostajny odgłos uderzenia, kiedy to tylko tłuczek uderzył w nią prostym lotem po odbiciu przez Clintona. - Trochę w złym kierunku. - Odezwał się, powiadając samemu o walnięciu pałką tak, jakby stał obok samego siebie i instruował o tym jak strzelić żelazną kulą, aby ta odleciała lub trafiła w niewidzialnego przeciwnika. Nie skupiając się jednak na czym innym jak na tłuczku, w pewnym momencie zaczął obserwować z większym skupieniem lot piłki. Dziwną rzeczą było to, że piłka nie poleciała jednak na niego, tak jak to zawsze było w samotnych treningach, a bardziej w kierunku... dziewczyny. Sądził, że była to uczennica, bo trzymała w swoich dłoniach miotłę, a jej aparycja wskazywała bardziej na młody wiek. Może nawet bardzo młody. Na szczęście piłka nie trafiła jej w żaden punkt, co Clinton skwitował wypuszczeniem powietrza z płuc. - Tłuczek wybiera swoje ofiary, więc nic dziwnego, że teraz skupił się na tobie. Następnym razem spróbuj wyczuć uchem jego hałas... i lepiej wsiądź szybko na miotłę, bo zaraz będzie zawracał. - Kątem oka wypatrywał jak tłuczek ponownie leciał do bramek, zatoczył ósemkę wokół bramek i szukał kogo może teraz stłuc.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine spojrzała się wrogo na osobę, która wypowiedziała do niej te słowa i oparła się nogą o miotłę, by wzbić się na niej w górę w pozycji pionowej. Dopiero po chwili z gracją usiadła na niej i wzbiła się w górę. -Sam jesteś ofiarą- powiedziała praktycznie bezgłośnie po czym wzbiła się jeszcze wyżej w górę. Miała wyczulony słuch więc to co było przed chwilą było po prostu niefartem, bo nie spodziewała się tłuczka na boisku. Gdyby nie jej refleks to pewnie by leżała w tym momencie w Skrzydle Szpitalnym mając wstrząśnienie mózgu. Co ją podkusiło i zarazem co sprawiło, że zabierając miotłę na boisko, zabrała także swoją pałkę. Znowu usłyszała lecący tłuczek i zamachnęła się z całej siły trafiając go dosyć mocno, aż dało się słyszeć uderzenie przedmiotu o przedmiot. Tłuczek odbity poleciał ze świstem w kierunku profesora. Uśmiechnęła się szeroko od ucha do ucha.
- No, nie patrz się na mnie tak, jakbym zrobił Ci wielką krzywdę. Popatrz, już do nas leci. Cholerny nyuubou. - Wraz z kolejną naleciałością językową zaczął obserwować uważnie postępy dziewczyny. Wyglądało na to, że także musiała być pałkarzem, gdyż w jej dłoni znajdowało się to niechlubne narzędzie, które posyłało innych graczy do szpitala lub na ławkę rezerwowych. Parędziesiąt razy się zdarzyło Clintonowi tak odbić, ale na jego poziomie był to o wiele większy trud. Słusznie czuł, że musi uważać na tłuczek, gdyż odbity przez nią tłuczek leciał prosto w niego, ale zaraz zniżał się, tracąc siły. Dlatego też mężczyzna wykonał manewr na miotle zwany potocznie leniwcem i odbił lewą ręką dzierżącą pałkę kulę, która wybita została o kilka poziomów w górę. Podrywając miotłę w górę był ponownie na miejscu siedzenia, a zaraz potem odezwał się do jego towarzyszki w treningu. - Powinnaś użyć więcej nadgarstka. Półkolisty ruch przy uderzeniu sprawi, że tłuczek zacznie wirować w powietrzu i będzie trzymał się znacznie równiej na dwóch poziomach lotu. W trzeciej fazie sama zauważyłaś zapewne stratę pułapu. - Bardziej teoretyczne słownictwo mogło sprawić, że Clinton wyrażał się jak kosmita, aniżeli normalny człowiek. Jednak jeśli chodziło o dumny sport zwany Quidditchem, wtedy profesjonalne słowa same nasuwały mu się na język.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wiedziała, że odbicie nie było idealne, ale w tym przypadku niestety nie mogło być ponieważ jeszcze dnia dzisiejszego ów nadgarstek o którym była teraz tutaj mowa, został rozbity. -Rozumiem profesorze, niestety nadgarstek nie jest sprawny, nie planowałam dziś niczego odbijać kijem, ale raczej potrenować ruchy bez tłuczka- powiedziała na tyle głośno by ten mógł zrozumieć co ona mówi. Przybliżyła się na miotle jeszcze bardziej do miotły profesora. -Na miotle w powietrzu wygląda Pan bardzo zachęcająco- powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy po czym nie czekając na jego reakcję, pochyliła się przodem na miotle, wytężyła słuch, ale nie słyszała w pobliżu tłuczka więc pognała przed siebie. Jeśli chodzi o prędkość to miotła nie miała sobie równych. Jak tylko wyjdzie nowy model, od razu wymieni tą miotłę na lepszą. To tylko sprzęt, a w sumie to od dwóch lat mogli by już dać coś nowego na rynek miotlarski.