W tym małym i dusznym sklepie można kupić wszelakie magiczne zwierzaki. Od pięknych śnieżnych sów, poprzez ropuchy, a skończywszy na kotach. W asortymencie jest tu także pokarm dla różnych zwierząt, oraz wszelakie odżywki i klatki. Przypominamy o punktowych limitach ilości posiadanych zwierząt!
Dostępne przedmioty:
► Akcesoria dla zwierząt (grzebyki, obroże itp.) ► Klatka dla wybranego zwierzaka ► Pokarm dla zwierząt ► Bahanocyd - 55g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń wodnych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń lądowych - 65g ► Magiczna siatka do łapania stworzeń podniebnych - 65g ► Rękawice ze skóry węża morskiego - 120g ► Łańcuch Scamandera - 200g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1, 2 - Sprzedawca patrzy na ciebie nieufnie i zdaje się zbywać wszystkie pytania dotyczące stworzenia, które chcesz kupić. W końcu próbujesz zdobyć informacje bardziej natarczywie, a mężczyzna peszy się i oznajmia, że nigdy nie było tu takich zwierząt. 3, 4 - Nie ma żadnego problemu! Sprzedawca wszystko ci wyjaśnia, daje mnóstwo rad i oczywiście, dokonujesz zakupu. Możesz wrócić do domu z nowym pupilem! 5, 6 - Hm… Nie, chyba nie ma tutaj takich stworzeń… Sprzedawca z tajemniczym uśmieszkiem odmawia, chociaż wcale nie próbuje cię zbyć. Rzuca dziwnymi aluzjami, które jedynie podsycają twoją ciekawość. Ostatecznie okazuje się, że tego zwierzęcia nie ma akurat teraz – możesz spróbować innym razem.
Za dużo działo się w tej nieszczęsnej menażerii. Takiego rabanu to właściciel prawdopodobnie w życiu się nie spodziewał! Arielle sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, co robić i ogólnie jak się zachowywać. Kiedy nieznajomy wyciągnął na nią różdżkę, wcale go nie puściła, nie popchnęła na węża (chociaż trochę kusiło), ani nie wyszarpnęła własnej. Po co? Żeby go sprowokować? I tak nie miała szans rzucić żadnego zaklęcia przed tym chłopakiem, który zdawał się pilnować nieznajomej dziewczyny bardziej, niż dzikich zwierząt. Arielle nawet za bardzo się nie zestresowała, wręcz przeciwnie - na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. O ile nie był szaleńcem, to spokojnie się dogadają. Obserwowała dalej tego profesjonalistę, który z jednym wężem sobie nie radził, gdy dopiero dostrzegła potężną sowę, która wydostała się na wolność. Ari była tak przejęta wężem, że nawet nie zorientowała się, że to chłopak wypuścił ptaka. Kiedy właściciel zniknął w szalejącej na dworzu burzy, Francuzka postanowiła jakoś zabezpieczyć sklep przed wydostawaniem się reszty stworzeń... Ale w tej samej chwili dostrzegła litery układające się w powietrzu i uniosła brwi z zaskoczeniem, patrząc na swojego towarzysza niedoli. - Chyba na pewno - odparła, wyjmując różdżkę, aby zaraz dokładnie to samo napisać w powietrzu. Starała się przy tym byś spokojna i aż nadto powolna - żeby chłopak miał pewność, że nie spróbuje go zaatakować. Dopiero co trzymał różdżkę przy jej twarzy... Przez chwilę zastanawiała się, czy to jakaś dziwna gra, ale potem doszła do wniosku, że może po prostu chłopak ma problemy ze słuchem. Podeszła do drzwi sklepu i zamknęła je zaklęciem, przy okazji uchylając się przed rozszalałą sową - Arielle nie chciała zostać podrapana i podziobana, ale trochę obawiała się, że jakieś ogłuszające zaklęcie zwierzę może poważnie skrzywdzić. Mimo wszystko powinni dopilnować, żeby te futrzaki (i pierzaki. I... i te łuskowate też.) nie uciekły. Znasz się na zwierzętach?, napisała w powietrzu, odskakując od klatki ze wściekle prychającym kotem. Stworzenie naparło na zamek, a ten... nie, to niemożliwe, żeby sam z siebie się otworzył! Dziewczyna z trudem powstrzymała pisk, gdy masywne kocisko zeskoczyło na podłogę i wyprężyło się dumnie. Raz próbowała zaopiekować się kugucharem, ale skończyło się to obustronną nienawiścią. Arielle wolała zachowywać dystans.
Podejście dziewczyny niezwykle mu się spodobało, aż sam był zaskoczony, że ręka mu drgnęła i prawie opadła wzdłuż ciała. Zazwyczaj wszyscy myśleli, że są szybsi, że zdążą wyciągnąć różdżkę i rzucić zaklęcie, zanim on pomyśli. Byli też tacy, którzy krzyczeli i uciekali, a wtedy zostawiał ich w spokoju, a on nie cierpiał tchórzostwa, nie znosił ucieczek. Niezwykle rzadko ktoś potrafił mu się postawić w takiej sytuacji i przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Nie kojarzył jej ze szkoły, chociaż nie mógł stwierdzić jednoznacznie, że nie była uczennicą Hogwartu. Stronił od ludzi, więc nie zdziwiłby się, gdyby nigdy się nie spotkali. Dziewczyna uśmiechała się lekko – tak, to na pewno był uśmiech, lecz nie pełen triumfu czy radości, a raczej zadowolenia. Jakby podobało się jej zachowanie Yngve. Norweg w duchu również się uśmiechnął, jednak dziewczyna zobaczyła jedynie wysoko uniesione brwi. Ciekawe, czym jeszcze zostanie zaskoczony. Ale po chwili to nie on był zaskakiwany, a ona. Skoro nie wiedziała, że wśród uczniów jest głuchoniemy chłopak, to tym bardziej nie mogła uczęszczać do Hogwartu. Początkowe dni w szkockiej szkole po brzegi wypełnione były plotkami o Norwegu i jego przypadłości. Ucichły dopiero niedawno, chociaż Yngve i tak czuł się wytykany palcami i rozpoznawalny przez większość. Przyzwyczajony, że powinien spoglądać na twarz rozmówcy, zrozumiał, co dziewczyna miała na myśli, zanim to napisała. Nie chciał jednak uświadamiać jej o swojej zdolności, dlatego odczekał, aż napisze to samo przed nimi. Skinął głową – przynajmniej myśleli ponownie. Pozwolił się jej odsunąć, skoro nie planowała go atakować. Zresztą Yngve dobrze wiedział, że sam by sobie nie poradził, nie dałby rady zapanować nad tymi wszystkimi zwierzętami. Machnął ręką w geście pozwolenia (żeby dziewczyna nie myślała, że zaraz rzuci na nią zaklęcie), a potem spojrzał na przeklętą sowę, której ruchy skrzydeł wyczuwał wyraźnie na karku. Nie przychodziło mu w tej chwili żadne zaklęcie, którym mógłby zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Oczywiście istniało niewybaczalne zaklęcie kontrolujące, ale po pierwsze, nie potrafił go, a po drugie i tak by go nie użył. Sowa wzniosła się jeszcze wyżej, a on spojrzał w stronę drzwi. Dostrzegł też napis i wywrócił oczami. Ani trochę – odpisał, po czym wzruszył ramionami. Jeżeli i ona się nie zna, to mają niezłe kłopoty. Postanowił jednak jakoś zapanować nad sową. Śledził ją początkowo wzrokiem, a kiedy przypomniał sobie pożyteczne zaklęcie, skierował różdżkę na ptaka: Arcesso Noctua, pomyślał. Zaklęcie podziałało, sowa, zmuszona magiczną siłą, podleciała do Yngve i usiadła mu na ramieniu, ale trwało to tylko chwilę, a skołowany Norweg nawet nie pomyślał, że powinien przywołać ją do klatki. Sowa, wzburzona, wzleciała w powietrze, zostawiając na ręce chłopaka szramy. Wtedy na zapleczu rozległ się huk i nawet Yngve poczuł, że cos jest nie tak. Mimo wszystko napisał: Co się stało?! Kompletnie nie wiedział, co go tak przestraszyło, aby był przekonany, że stało się coś niedobrego. Zza zaplecza dobiegło ich głośne bzyczenie oraz szorowanie po podłodze, a po chwili do małego pomieszczenia wleciały dwa żądliboki, prawdopodobnie hodowane na zamówienie, oraz jakieś dziwne zwierzę podobne do świni – kołkogonek. Latające stworzenie skierowało się na osaczoną przez kota Arielle, a świnia zaatakowała Yngve, który – w przypływie olśnienia – stanął na krześle, z którego zwalił klatkę z sową.
Arielle, naciera na ciebie… żądlibok! Rzuć kostkami i sprawdź, czy cię użądlił: 1, 4 – Jesteś niesamowicie spostrzegawcza i żądlibok nie ma z tobą szans. 2, 5 – Nie zauważyłaś żądliboka, ale Yngve tak i zdążył cię przed użądleniem uratować. 3, 6 – Ale pech! Ani ty, ani Yngve nie zauważyliście żądliboka i teraz możesz sobie lewitować w powietrzu i próbować go złapać.
Nie miała czasu na przejmowanie się dziwnym zachowaniem chłopaka. Nie wiedziała o jego stanie zdrowotnym, mogła jedynie się domyślać. Gdyby nie słyszała, pewnie również stałaby się o wiele bardziej przewrażliwiona (lub po prostu czujna? To chyba była zwykła czujność...). Nie przejęła się jego skinieniami i pozwoleniami, bo na Merlina, gdyby próbował rzucać w nią teraz jakimiś zaklęciami, to musiałby być poważnie porąbany. Znajdowali się w beznadziejnej sytuacji i Arielle nie miała ochoty użerać się dodatkowo z jakimś idiotą. Dobrze, że przynajmniej właściciel im nie przeszkadzał... Zerknęła na nieznajomego, który niestety również nie znał się na zwierzętach. Wpadł jednak na jakiś pomysł, jak opanować tę wściekłą sowę... Problem w tym, że ona zaraz znowu uciekła. Tender westchnęła sfrustrowana. Chyba będzie musiała mu pomóc, ale sama nie wiedziała jak... Kot prychnął wściekle i coś trzasnęło na zapleczu. Arielle przekierowała różdżkę w tamtą stronę, ale na widok kołkogonka kompletnie zgłupiała. No bo co miała robić? Ciężko byłoby znaleźć tutaj białego psa! Dziewczyna zupełnie nie zauważyła owadów fruwających z zawrotną prędkością w powietrzu, toteż skoncentrowała się najpierw na tym parszywym kocisku. - Somnium- rzuciła, a zwierzę ziewnęło i osunęło się na podłogę, pogrążone w mocnym śnie. Spróbowała zrobić to samo z sową, ale ta latała jak nienormalna i nie dało się normalnie rzucić zaklęcia. Arielle podniosła klatkę, żeby zapakować tam ptaka, jak już uda jej się go złapać. Przez chwilę przestała interesować się tamtym chłopakiem, ale chyba powinien sobie jakoś radzić, prawda? Dziewczyna odwróciła głowę, gdy ptak naparł na nią, próbując się bronić przed usypiającymi zaklęciami. Nie chciała zostać cała podziobana! Cofając się wpadła na regał z jakimiś klatkami i nawet nie zauważyła, że uchyliła jedno terrarium. Gdyby wiedziała, że na jej plecy wlazła gigantyczna tarantula, z pewnością nie byłaby tak spokojna. Korzystając z okazji, że sowa nieco się rozproszyła, ją również uśpiła - udało jej się nawet złapać ptaka, nim uderzył o ziemię. Mało delikatnie zapakowała ją do klatki, dalej nie czując włochatych odnóży pająka wspinającego się po jej łopatce w stronę ramienia. Odwróciła się do nieznajomego, żeby sprawdzić, jak on sobie radzi z tą nadpobudliwą świnką.
Kosteczki dla Yngve - czyli jak radzisz sobie z kołkogonkiem! 1, 3 - Ucieczka na krzesło była dobrym pomysłem, ale magiczna świnka do inteligentnych nie należy. Uderza z impetem w mebel, przez co jedna nóżka się łamie. Lądujesz na podłodze - kołkogonek biega rozszalały po pomieszczeniu, a ty się poobijałeś... 2 - Może i nie słyszałeś zaklęcia, którego Arielle użyła na kocie i sowie, ale widziałeś jego skutek. Próbujesz tego samego (znowu rzucasz kością; parzysty wynik - trafiłeś, nieparzysty wynik - kołkogonek jest zbyt szybki, ale odsuwa się od ciebie przynajmniej na chwilę, unikając zaklęcia) 4, 6 - Przypominasz sobie o białych psach, których to kołkogonek powinien się bać. Całkiem sprytnie postanawiasz transmutować dowolny przedmiot w dużą figurkę takiego właśnie zwierzaka - i jest to genialne zagranie! Kołkogonek kuli się w kącie. 5 - Nie wiesz co zrobić, albo po prostu nie starcza ci czasu. Arielle wkracza do akcji!
Wydawało mu się, że opanował sytuację z prosiakiem, który wydawał się zdezorientowany, gdy jego cel nagle zniknął z pola widzenia (uroki niskopodłogowych stworzeń), ale zaraz znalazł sobie inny cel – zaczął biegać dookoła stojaka z kameleonem i chociaż na chwilę pozwolił odetchnąć Ślizgonowi, który wpatrywał się z niezrozumieniem w dziewczynę, uwięzioną razem z nim w sklepie. Także wyglądała za zdezorientowaną, zwłaszcza że żadne z nich właściwie nie wiedziało, co to za dzikie stworzenia spanikowały aż tak bardzo, że zaplecze okazało się dla nich za małe. Na szczęście udało jej się opanować wściekłego kocura (Yngve zaczął współczuć jego przyszłemu właścicielowi oraz jego najbliższym), jednak prawie przypłaciła to wieczną lewitacją. Uwadze Norwega nie umknął latający wokół dziewczyny owad, gdy ta próbowała złapać sowę do klatki. Dokładnie tę samą, która podrapała jego rękę. W duchu kibicował blondynce, jednak nie zignorował stworzeń z żądłami. Był niemal pewny, że są niebezpieczne, ale nie do końca wiedział, co takiego mogły zrobić. Gdy jednak zauważył, że jeden z nich przymierza się do ataku, nie czekał ani chwili. Z wprawą rzucił zaklęcie: Murum! To było pierwsze zaklęcie, które wpadło mu do głowy w tym bałaganie i może nie było najmądrzejsze, bo nagle między dziewczyną a śpiącym kotem i przeklętymi żądlibokami wyrósł wysoki mur, który… aż wrósł w sufit. Yngve aż uchylił usta – zdążył zapomnieć, jakie to zaklęcie było proste, a jednocześnie pożyteczne. Tę chwilę nieuwagi przypłacił jednak zdrowiem (i prawie życiem!), bo to małe cholerstwo, które stwierdziło, że bieganie dookoła czegoś jest nudne, najpierw zdecydowało się potężnie przywalić w stojak z kameleonem, który ze strachu wtopił się tło, a następnie wymknął przez wygniecione druty, a potem z równie wielką siłą zaczął uderzać w chybotliwy stołek Ślizgona, który nie miał się czego złapać i gdy tylko jedna noga się wyłamała, runął jak długi pod szafkami z pokarmem i wydał z siebie dziwny, nieokreślony, zniekształcony dźwięk, który miał być wyrazem zaskoczenia. Różdżka właściciela potoczyła się pod regał, a Yngve dominującą ręką uderzył z impetem o ziemię i nie mógł utrzymać zgiętych palców. Pozostał bezbronny. Zanim odzyskał zdolność logicznego myślenia, przyglądał się bezwiednie dziewczynie, która sprytnie radziła sobie ze zwierzętami i z lekka zżerała go zazdrość, że on praktycznie nie zna neutralnych zaklęć. W większości wszystkie miały na celu ochronę przed zaklęciami albo dosadne przekazanie informacji natrętnym istotom. Zobaczył tarantulę na plecach dziewczyny, ale nie mógł jej w żaden sposób o tym poinformować. Uświadomiwszy sobie, że nie ma różdżki, zaczął szukać jej na oślep po podłodze.
1
Zobaczymy, co się stało z biedną Arielle, przed którą nagle wyrósł wysoki mur! 1 – Wprawdzie Yngve cię zaskoczył, ale w ostatniej chwili się odsunęłaś. Tylko nadepnęłaś biednego kameleona na ogon! 2, 3 – Oho, ale cię Yngve zaskoczył! Zachwiałaś się i poleciałaś do tyłu, wprost na klatkę z małymi szczurkami, których było aż… pięć. Ups? Jak bardzo boisz się biegających szczurów? 4 – Zanim wyrósł przed tobą mur, udało ci się odstawić klatkę z sową na bok i przenieść kota na swoje miejsce. 5, 6 – Tak przestraszyłaś się muru, który pojawił się znikąd, że poleciałaś do tyłu i wylądowałaś na plecach. Pająk, żeby nie zginąć, przeniósł ci się najpierw na szyję, a potem na ucho, żeby skończyć na głowie.
Arielle nie widziała żadnych latających, żądlących stworzeń i nie wiedziała, że nieznajomy próbuje ją uratować. Zajęta walką z kotem i sową, szukając klatek i ogólnie próbując ogarnąć sytuację, nie spodziewała się żadnego gigantycznego muru, który znikąd pojawił się tuż przed jej nosem. Żądlibąk również, tak więc przywalił w cegły i spadł na ziemię... prawie tak, jak panna Tender! Ta jednak nie wpadła na ścianę, a jedynie odskoczyła od niej panicznie, potykając się na roztrzaskanej klatce sowiej (a więc tutaj było to cholerstwo!). Stęknęła niezadowolona, upadając na ziemię. W jednej chwili poczuła, jak coś przebiega po jej ramieniu, a kiedy pierwsze odnóże tarantuli dotknęło jej szyi, wrzasnęła przerażona. No bo poważnie, pająk?! - Idź sobie, idź sobie! - Wyrwało jej się, gdy szamotała się na podłodze jak nienormalna. Stworzenie uciekło na jej głowę i Arielle nagle pokochała siebie za to, że założyła kapelusz. Strąciła go błyskawicznie ze swojej głowy, mając nadzieję, że poleci jak najdalej. Wstała, wzdrygając się i klnąc głośno po francusku. Widziała, że pająk złazi z kapelusza na podłogę i chyba nie wie, gdzie uciec... Ari poczuła się całkiem przyparta do muru. Uniosła zaklęciem tarantulę i wrzuciła ją do terrarium (może nieco zbyt brutalnie, ale to zwierzę było paskudne!). Niezbyt za to wiedziała, co zrobić z wielkim murem, podczas gdy Yngve po drugiej stronie mógł potrzebować pomocy. Obawiała się jednak, że jeśli ta osłona zostanie zdjęta, to kołkogonek narobi jeszcze większego bałaganu, przez co nie uda jej się ogarnąć śpiącej sowy i pochrapującego kota. - Reparo - mruknęła, nakierowując różdżkę na klatkę sowy. Kiedy była już w dobrym stanie, wsadziła do niej ptaka i postawiła go na jednym z regałów. Z kotem było jeszcze mniej problemów, bo zepsuty był jedynie zamek w klatce. - Finite! - Zawołała, wskazując na mur. Na szczęście, zadziałało i zniknął... Ale dziewczynie nie spodobało się to, co zobaczyła. Chłopak leżał na podłodze, jakiś stojak był przewrócony, a kołkogonek dalej szalał. Żyjesz?, napisała w powietrzu, podchodząc do nieznajomego. Dalej nie miała pojęcia, o co chodziło z tym murem i nie zauważyła braku różdżki w jego dłoni. Nie wiedziała również, że na wolności był biedny, przestraszony kameleon. Spróbowała rzucić Drętwotę na kołkogonka, ale nie trafiła i zaklęcie odbiło się od podłogi, trafiając w klatkę ze szczurami. Zaskutkowało to wygięciem się paru kratek, przez co zwierzęta mogły wydostać się na wolność... - Orbis! - Zawołała, a świetliste linki uchwyciły zwierzę, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Arielle powinna znaleźć kołkogonkowi jakąś solidną klatkę, ale postanowiła najpierw upewnić się, że jej towarzyszowi nic poważnego się nie stało.
W kwestii różdżki... 1, 2 - Twoja różdżka poleciała pod regał, tak jak ta właściciela menażerii. Nie sięgniesz tam, niestety, więc lepiej poproś jakoś Arielle o pomoc! 3, 4 - Różdżka właściciela jest pod regałem, ale twoja tuż obok. Lepiej weź ją i pomóż Arielle, zanim kołkogonek się wydostanie, albo co innego zacznie broić! 5, 6 - Na twojej różdżce usiadł kameleon, a ty tego nie zauważyłeś... Cofasz rękę z zaskoczeniem, zwierzę ucieka i odpycha przy tym różdżkę prosto pod kratki klatki z puszkami pigmejskimi. Stworzonka wysuwają swoje długie języki i próbują ją pożreć!
Ten sklep był klaustrofobicznie mały – co wyjaśniało, czemu para Ślizgonów co chwilę się o coś potykała – ale gdy Yngve zależało na szybkim odnalezieniu różdżki, jak na złość nigdzie jej nie było. Przez chwilę miał nadzieję, że dziewczyna sobie poradzi, więc już nie szukał różdżki na oślep, a starał się odnaleźć ją spojrzeniem. Przynajmniej dopóki cokolwiek widział, bo za chwilę odczuł potężne uderzenie i silny wiatr, który uderzył z impetem w okna, otworzył je i pogasił wszystkie świece, które oświetlały lokal, zgasły. Sapnął z zaskoczenia. Sytuacja stawała się nie tylko niekomfortowa, ale i przerażająca. Niczego nie słyszał ani nie widział, nie mógł też się odezwać. Starał się zachować spokój, ale udało mu się to tylko przez chwilę, dopóki prosiak nie uderzył go ponownie w nogę. Yngve przekręcił się na bok, a potem na brzuch, żeby szybko podnieść się na czworaka i po omacku, w kompletnej ciszy szukać różdżki. Tym samym jego uwadze umknęła panika dziewczyny oraz to, jak usuwa olbrzymi mur ze środka sklepu. Nie zauważył też, jak blondynka sprawnie opanowuje sytuację z sową i kotem. Dziewczynie udało się też zbliżyć do niego na wyciągnięcie ręki, jednak wtedy Yngve, zbyt zaabsorbowany poszukiwaniami, nie dostrzegł jej. Teraz żadne z nich niczego nie mogło niczego zobaczyć. Pozostały jeszcze dwa latające żądliboki, kołkogonek, kameleon i kilka szczurków, które rozbiegły się na wszystkie kierunki. Jeden przebiegł dziewczynie po nodze, drugi niemal wpakował się Yngve do ucha. Ślizgon wzdrygnął się, potrząsnął gwałtownie głową i uderzył w szafkę. Z bolącą skronią, odczołgał się kawałek dalej. Gdy sunął palcami po podłodze, natrafił na czubek różdżki. Odetchnął z ogromną ulga i szybkimi ruchami przybliżył do siebie magiczny patyk. Chciał go złapać pewnie w rękę, jednak wyczuł nagle coś śliskiego, coś zupełnie nieprzypominającego krewna. Naraz to coś wyrwało się do przodu, ocierając się o przedramię Yngve, który poczuł też, że różdżka przesuwa się – dość szybko – jeszcze dalej od niego. Prychnął ze złością. Zdążył opanować panikę – chociaż uczucie nicości naprawdę go przerażało – bo miał cel: różdżkę. Wiedział, że gdzieś tu jest, że niedługo uda mu się ją znaleźć. Nierozważnie ruszył do przodu i wyczuł palcami małą klatkę. Obmacywał ją dokładnie, dopóki coś go nie ugryzło. Poczuł krew na palcu. Cholerne gryziołki! Jakby nie mógł trafić na nic innego! Zagryzł wargę i z determinacją zaczął szukać różdżki po podłodze. Gryziołki poraniły go jeszcze kilkukrotnie, ale wreszcie jego palce dotarły do różdżki. Wysunął ją ostrożnie, badając, czy nie jest zniszczona, a potem z dumą podniósł na wysokość ramion. Pierwsze, co zrobił, gdy przestał czuć się bezsilny, to rozświetlił całe pomieszczenie. Lumos Maxima było tak potężne, że wystarczyło, aby oświetlić każdy kąt. Yngve nakierował kulę światła na sklepienie i tam też zostawił. Żeby opanować harmider, rzucił Impervius na puste ramy okna, nadając przestrzeni właściwości odpychające, a potem spojrzał na kołkogonka, któremu udało się uwolnić z zaklęcia dziewczyny (która, swoją drogą, teraz gdzieś chyba leżała) i bez zbędnych czułości, jak to robiła jego towarzyszka, rzucił Drętwotę. Tak samo postąpił z małymi szczurkami, które udało mu się utrafić. Nie był jednak pewien, czy to wszystkie – przemykały tak szybko, że nawet on nie nadążał z rzucaniem zaklęć, zanim się schowają. Nie miał jednak żadnego pomysłu, jak złapać niewidzialnego kameleona… Może dziewczyna mu pomoże? Niestety, nigdzie jej nie dostrzegał.
6
To teraz kosteczki dla biednej Arielle… 1, 5 – Nagły brak światła sprawił, że przy kolejnym kroku potknęłaś się o klatkę z kotem, którego uśpiłaś, i wylądowałaś jak długa na podłodze, a na tobie dwie klatki z małymi sowami. Chyba nieźle się poobijałaś. Gdy próbowałaś unieść się na rękach, okazało się, że jeden z twoich nadgarstków boli niemiłosiernie: chyba jest skręcony. Rzuć kostką, by sprawdzić, który. Parzysta – ręka dominująca. Nieparzysta – na szczęście wciąż możesz rzucać zaklęcia. 2, 6 – Brak światła to jeszcze nic, zdążyłaś w porę się zatrzymać (zwróciwszy uwagę na wyjący wiatr), ale zaklęcie Yngve zupełnie cię oślepiło i gwałtownie odsunęłaś się do tyłu, potknęłaś i wpadłaś na szkło z wybitego okna. Część odłamków wbiła ci się mocno w dłonie, które masz teraz całe zakrwawione. 3,4 – Wiatr pomógł uciec nietoperzowi, który – gdy tylko zobaczył przerażające światło – wplątał ci się we włosy. Nie szarp się, bo jeszcze je stracisz!
Myślała już, że udało im się w większości opanować sytuację. Muru nie było, kot i sowa na miejscu, kołkogonek spętany świetlistymi linami... O żądlibąkach dalej nie wiedziała, chociaż raz czy dwa zdawało jej się, że usłyszała niepokojące bzyczenie. Arielle była z siebie nawet dumna, bo część zwierzaków udało jej się okiełznać. Nigdy nie lubiła Opieki Nad Magicznym Zwierzętami i była pewna, że dałoby się to wszystko pozałatwiać jakoś lepiej i delikatniej. Kiedy wszystkie światła zgasły, dziewczyna zamarła w bezruchu. W porównaniu do tego, dyskomfort związany z obrzydliwym pajęczakiem chodzącym po ciele, to było nic. Arielle nigdy nie lubiła ciemności, jako dziecko panicznie się jej bała, a teraz... Cóż, teraz lepiej wychodziło jej udawanie tego. Zupełnie straciła głowę, tkwiąc w miejscu jak słup soli. Miała różdżkę w dłoni, mogła zareagować, ale nagle zapomniała o wszystkich zaklęciach - ba, zapomniała kim jest! Nigdy nie lubiła takiej bezsilności i niewiedzy. Krążyła spojrzeniem po ciemnych zakamarkach, wyłapując jedynie poszczególne, rozmazane kształty. Zamrugała kilkakrotnie, chcąc przyzwyczaić się do panującego mroku, ale wszystko wyglądało jak potencjalne zagrożenie. Zacisnęła palce mocniej na różdżce. Musi tylko ją podnieść i rzucić zaklęcie. Powoli, spokojnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi... Arielle nawet nie wiedziała, czego się tak boi. Nie udało jej się opanować, bo Yngve już rzucił zaklęcie i wielka kula światła zawisła u sufitu. Francuzka zmrużyła powieki, oślepiona jasnym blaskiem i cofnęła się mało zgrabnie. Po raz kolejny się potknęła (to chyba te buty. Miały jakiś wyjątkowo niefortunny obcas!) i wylądowała na podłodze. Nie puściła różdżki, ale odruchowo podparła się dłoni i okazało się to być jej zgubą. Syknęła z bólu, zrywając się i patrząc na odłamki szkła, które powbijały się w jej ręce. Nie mogła nawet żadnego z nich wyjąć, nie wbijając przy tym mocniej innych. Różdżka sama wymsknęła jej się spomiędzy zakrwawionych palców, ale Ari zaraz lekko ją przydepnęła, żeby przypadkiem jej nie zgubić. - Hej, chyba potrzebuję pomocy - oznajmiła, ponieważ nagle zrobiło się zaskakująco cicho i spokojnie. Spojrzała na chłopaka, który w tym czasie poradził sobie z kołkogonkiem i przypomniała sobie, że chyba mówienie do niego niewiele da. Zaczekała, aż skończy rzucać zaklęciami w przerażone szczury, po czym uniosła lekko drżące dłonie, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Uśmiechnęła się przy tym słabo. Nie potrzebowała wiele, rany nie były jakieś tragiczne - wystarczyło jedynie, żeby powyciągał te kawałki szkła, zanim ona przypadkiem wbije je jeszcze głębiej. No, malutkie zaklęcie uzdrawiające też by nie zaszkodziło.
6
Yngve, bohaterze, rzuć kostką! 1, 4 - kiedy pomagasz Arielle, podlatują do was te dwa nieszczęsne żądlibąki. Jesteście o tyle czujni, że je zauważacie i udaje wam się je złapać, zanim was użądlą! 2, 5 - chyba oboje macie problem z utrzymywaniem się w pozycji stojącej. Potykasz się i przewracasz, a przy tym boleśnie obijasz sobie kolano... Ale hej, znalazłeś kameleona! Lepiej szybko odnieś go do jakiegoś terrarium, zanim znowu ucieknie! 3, 6 - idziesz do Arielle, ale zauważasz na podłodze obok siebie małego szczurka, który wyraźnie jest przerażony i nie wie co zrobić. Chyba trochę ci go szkoda, a może po prostu wygląda na godnego zaufania? Tak czy inaczej, postanawiasz najpierw odstawić go na odpowiednie miejsce. Niestety, kiedy maluch jest już za kratkami, z klatki obok wysuwa się łapa jakiegoś innego, równie nieznośnego kota. Rzuć ponownie kostką! Parzysta - drapnął cię mocno w ramię, lepiej jak najszybciej to opatrz! Nieparzysta - w porę się uchylasz, zwierzak prycha wściekle, ale to tyle.
Istne pobojowisko – poprzewracane klatki, terraria i krzesła, szkło na środku sklepu, a do tego gdzieś wciąż biegały pogubione zwierzęta. Wydawało się, że gorzej być nie może – w końcu najgorsze chyba, co może być, to ucieczka samego właściciela, który powinien najlepiej wiedzieć, jak uspokoić panikujące stworzenia – a jednak! Współpraca Ślizgonom nie szła najlepiej, a że żadne z nich nie chciało stracić zdrowia, najpierw ratowało siebie, a dopiero potem interesowało się towarzyszem niedoli. Nic więc dziwnego, że nie raz wylądowali na ziemi. Yngve zdążył się podnieść i otrzepać, niemal pewny, że udało im się opanować sytuację. Gdy spojrzał po klatkach, utwierdził się w przekonaniu, że w większości z nich znajdują się odpowiednie zwierzęta. Jedynie terrarium było puste i lokum kameleona (przynajmniej tak myślał, bo podejrzewał, że ten gad z pewnością wtopił się w tło; gdziekolwiek by nie był). A tak, pozostały jeszcze żądliboki… Yngve już się z nimi nie bawił i gdy tylko je dostrzegł (musiał przyznać, że są bardzo szybkie), rzucił Feraverto. Przez myśl mu nie przeszło, że powinien dwa kielichy złapać, więc w ostatniej chwili przywołał je do siebie i odstawił z ulgą na blat. Nie miał już siły na kolejne pojedynki z rozszalałymi stworzeniami, na szczęście zaraz dostrzegł dziewczynę. Wprawdzie leżała na podłodze w miejscu, gdzie było pełno szkła, ale nie wydawała się bardzo poszkodowana. I dobrze, bo gdyby potrzebowała natychmiastowej pomocy medyka, Yngve miałby kłopoty – przez tę sytuację utracił część magicznej mocy i nie był pewien, czy byłby w stanie wykonać bardzo skomplikowane zaklęcia uzdrawiające. Zaraz zobaczył jej poranione dłonie i skinął głową na znak, że rozumie. Powoli ruszył do dziewczyny, omijając leżącego kołkogonka i terrarium z pająkiem. Zanim jednak zrobił drugi krok, dostrzegł czającego na podłodze małego, białego szczurka, który bał się chociażby ruszyć. Spojrzał na niego z łagodnym uśmiechem i kucnął, po czym wyciągnął prawą dłoń i poruszył delikatnie palcami, aby zachęcić zwierzę do podejścia. Szczurek szybko zaufał Norwegowi i zaraz dreptał po jego dłoni. Chłopak stwierdził, że powinien odstawić małą istotę do rodziny, jednak gdy otwierał klatkę, mały szczurek zaczął wspinać się po jego ręce aż na ramię. Yngve uniósł w zdziwieniu brwi, ale zamknął pozostałe szczury, żeby już nie uciekły i chciał unieść rękę, żeby zwierzę znowu wróciło na jego dłoń, gdy szczurek szybko przemknął na drugie ramię w ucieczce przed paskudnym kocurem i jego pazurami, które po chwili zatopiły się w skórze Norwega. Odsunął się gwałtownie i spiorunował kota spojrzeniem. Rana piekła, więc zanim zajął się swoim nowym towarzyszem (tak, zdecydował, że to biedne szczurze dziecko nie może żyć w takich warunkach), rzucił na siebie zaklęcie uzdrawiające. Dopiero potem pogłaskał szczura, ale pozwolił mu zostać na ramieniu. Zwykle z trudem przychodziło mu wymyślanie imion, jednak teraz wiedział, że to białe stworzenie będzie nazywało się Lykke, czyli z norweskiego pomyślny zbieg okoliczności. Już nic go nie zatrzymywało, więc wreszcie dotarł do dziewczyny i uważnie przyjrzał się jej dłoniom. Szkło wbiło się dość mocno i rany z pewnością bolały, więc zanim Yngve zaczął powoli wyciągać odłamki, postanowił prostym zaklęciem uśmierzyć ból (aby dziewczyna za bardzo się nie wierciła). Uniósł różdżkę i skierował na rany, a potem pomyślał: Asinta mulaf. Odczekał chwilę, a potem wyjął najpierw największe odłamki, aby potem zająć się mniejszymi. Te niewidoczne usunął dzięki Episkey. Na koniec opatrzył dłonie Ferulą – bandaże zaraz nasiąknęły krwią. Gotowe, napisał. Jakby krwawiło mocno, mogę rzucić jeszcze jedno zaklęcie, dopisał. Nie wiedział, na ile dziewczyna zna się na uzdrawianiu. Zmywamy się stąd? Sugestia padał dopiero po chwili. Na dworze wciąż błyskało, a wiatr niósł się echem po ulicach, ale w tej chwili nawet pogoda wydawała się Yngve bezpieczniejsza niż przebywanie wśród dzikich stworzeń.
Arielle już pogubiła się w tym, ile zwierząt pozostało na wolności. Powoli zaczynała denerwować się na właściciela menażerii, który pobiegł za jednym głupim wężem w taką burzę. I co, dalej nie złapał gada? Zostawił obcych w swoim sklepie. Może i nie mógł domyślać się, jaki bałagan tutaj nastanie, ale nie obawiał się nawet jakiejś kradzieży? Obserwowała uważnie jak chłopak radzi sobie z pozostałymi zwierzętami. Odetchnęła z ulgą, kiedy pozbył się żądlibąków i niemal skoczyła pod sufit, kiedy w końcu ją zauważył. Sapnęła z irytacją, kiedy postanowił najpierw zająć się jakimś małym szczurkiem i jak okazało się, słusznie uznała to za błąd. Kiedy próbował odstawić malucha do jego klatki, zaatakował go kot - Ari zawołała nawet ostrzegawczo, co oczywiście nic nie dało. Zabawne, jak solidne są przyzwyczajenia i odruchy. Miała świadomość, że nieznajomy jej nie słyszy, ale i tak próbowała jakoś mu coś zakomunikować. Zaczekała nieco zniecierpliwiona, aż chłopak sam siebie uleczy, a gdy do niej podszedł uniosła lekko kącik ust. Nie chciała się tu przypadkiem wykrwawić! Miło, że pomyślał o uśmierzeniu bólu, bo Francuzce było o wiele łatwiej wytrzymać dzięki temu tę mało skomplikowaną operację. Patrzyła, jak wyciąga z jej dłoni kawałki szkła i jak kolejne strużki krwi ściekają po jej rękach na podłogę. W pełni odetchnęła dopiero, kiedy rany zostały zakryte bandażami. Pokręciła głową na propozycję kolejnego zaklęcia. Może i bandaże nabrały czerwonego zabarwienia, ale nie było najgorzej - a ona i tak wiedziała, że po powrocie do domu zajmie się tym na poważne. Chwyciła delikatnie różdżkę, nie chcąc podrażnić dłoni. Asinta mulaf dalej działało, więc nie miała zbyt wielkiego problemu. Pewnie, nabazgrała mało wyraźnie. Rozejrzała się jeszcze, czy aby wszystko na pewno ma przy sobie. Musiała przywołać do siebie kapelusz, który odrzuciła podczas walki z pająkiem - obejrzała go uważnie, czy przypadkiem nie znajduje się na nim nic niepokojącego. Kiedy wszystko było w porządku, wsadziła go sobie na głowę i zerknęła jeszcze raz na chłopaka, u którego boku walczyła ze zwierzętami. Do zobaczenia?, rzuciła jeszcze, po czym otworzyła drzwi i wybiegła na ulicę. Niech się właściciel sklepu sam męczy, bo ona i tak straciła już wystarczająco czasu i zdrowia. Burza dalej szalała, ale trudno, trzeba było przeczekać gdzie indziej, albo jakoś dostać się do domu...
Lubię zimę, ale są takie chwile, kiedy wydaję mi się, że jednak jej nie cierpię. Sporo mam takich chwil i sporo takich odczuć w stosunku do różnych rzeczy. Kolorów. Pór roku. Nawet ludzi. Jestem natomiast prawie pewien, że nie lubię Magicznej Menażerii – jest mała i duszna, a choć obecnie oznacza to, że jest w niej także cieplej, wolałbym stać na zewnątrz. Wolałbym rzucić się w objęcia chłodu. I wcale nie chodzi tu o jakieś zapachy. Jestem w końcu przyzwyczajony do pracy ze zwierzętami. Zwłaszcza ze smokami, a wbrew pozorom, smoki nie pachną ani trochę tak majestatycznie jak wyglądają. Mimo wszystko zjawiam się w sklepie, bo czuję, że nie mam wyboru. Wciąż jestem trochę – albo nawet bardzo – zły na Doriena, jednak cała ta bzdurna świąteczna atmosfera najwyraźniej dobrze na mnie wpływa. Albo wręcz przeciwnie. Czuję się jednak w nastroju do wybaczania i zabieram się za zakupy. Większość prezentów wysyłam za pomocą Listonosza, ale nie jestem tak niehumanitarny, żeby przesyłać zwierzęta pocztą. Choć, jak sądzę, niektórzy spróbują także i tego. Wzdycham tylko głęboko, pchając cienkie, szklane drzwi i przeklinam się w myślach za to, że w ogóle się tu wybrałem. Jest tyle ciekawszych miejsc. Lepszych miejsc. A jednak mus to mus. Podchodzę do lady i silę się na uśmiech, który wygląda zaskakująco prawdziwie. Prawie tak, jak gdybym był naprawę uczynnym klientem i nie krytykował każdego cala tego lokalu w myślach. Uśmiecham się zatem życzliwie i proszę o wybraną jaszczurkę, mając nadzieję, że nikt nawet nie śmie zapytać, czy zapakować. Byłbym w stanie spodziewać się wszystkiego. Zwłaszcza na tej przeklętej ulicy Pokątnej. Zwłaszcza na niej. Wychodzę w końcu ze sklepu, z zakupionym zwierzęciem, choć ciężko powiedzieć, że jestem w pełni zadowolony. Wolałbym w końcu w ogóle się tu nie pojawiać. Choć trzeba przyznać, że 27 galeonów to niezbyt wygórowana cena. Nawet jak na lokację tego typu.
Dzień jak co dzień, bez większych komplikacji czy też klientów nader złośliwych i roszczących sobie prawa do wszystkiego, co posiadacie w Menażerii. Już miałeś nadzieję, że twój czas minie niezwykle szybko, spokojnie, a także uda ci się wyjść wcześniej. Niestety – do sklepu wszedł pewien mężczyzna, którego wiek oszacowałeś naokoło siedemdziesiąt lat. Długa siwa broda pobłyskiwała nieznacznie, zaś spojrzenie nieustannie się śmiało. Miłe zakończenie? Nic bardziej mylnego! Klient podszedł do ciebie i gburowatym głosem wycedził, że pragnie zakupić nową sowę. Owszem, posiadaliście takie aktualnie na stanie, ale podejście człowieka nie zachęcało do tego, by zwierzęta stały się bardziej otwarte, a dodatkowo, by nie zachowywały odpowiedniego dystansu. Jesteś w stanie dać sobie radę zarówno z klientem, jak i zwierzakami?
1 mężczyzna podchodząc wraz z tobą do klatki z sową o ciemnawym upierzeniu, zachwyca się nią. Obserwuje ptaka, pyta i ciągle zasięga od ciebie nowych informacji. Wiedza jaką mu przekazujesz odpowiada mu na tyle, że z gburowatego prostaka zmienia się w złotego klienta i zostawia ci napiwek w wysokości 30 galeonów. Upomnij się o dodatkową płatność w odpowiednim temacie. 2,3 okazuje się, że klient jest znawcą ptaków i nie daje się wprowadzić w błąd. Zadaje ci masę pytań, ale ty na całe szczęście radzisz sobie z nimi względnie dobrze, choć nieperfekcyjnie. Musisz pamiętać, by następnym razem dokształcić się z sowiej wiedzy, by nie dać się zaskoczyć, a tym samym otrzymać dodatkowe profity z pracy. Po dłuższej wymianie zdań klient odchodzi z niczym, twierdząc że woli udać się do bardziej kompetentnego sprzedawcy. 4 rozmowa trwała raptem kilka minut. Początkowo twoje nastawienie zapewne nie było najlepsze, jednak cierpliwość i wyjaśnienie mężczyźnie opieki nad sową, a także jej karmienia okazuje się dla ciebie niezwykle korzystne. Klient płaci za ptaka, po czym opuszcza menażerie, a ty zaś jesteś bogatszy o 1 punkt w dziedzinie ONMS. Upomnij się po niego w odpowiednim temacie. 5,6 coś poszło nie tak, dlatego od razu reagujesz, gdy mężczyzna wkłada palce do klatki i próbuje bawić się z sową. Ta nie wykazuje podobnego zainteresowania i od razu dziobie klienta w palec do tego stopnia, że klatka i posadzka zalewają się krwią. Klient zaczyna przeklinać i informować podniosłym głosem, że złoży na was skargę, a ty musisz uzbroić się w cierpliwość i posprzątać, bo niestety, ale po mężczyźnie nie ma już śladu… Czyżby to był koniec menażerii?
______________________
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Chciałbym złożyć zamówienie na: akcesoria dla kota: drapak o kształcie kartonów z licznymi otworami, magiczna kuweta zatrzymująca zapach, 4 kilogramy białego żwirku, pięć kartonów z mokrą karmą i 3 kg suchej. Do tego transporter tłumiący dźwięki, obrożę z możliwością nałożenia zaklęciowego imienia, losowo dobraną paczkę kocich zabawek. Proszę również przygotować do odbioru żółtookiego kota, którego oglądałem trzy dni temu w Państwa Menażerii. To ten duży, skrzyżowanie dachowca z czymś tajemniczym. Zdecydowałem się jednak go wykupić. Przyjadę po niego jutro o piętnastej. Płacę za wszystko z góry. Proszę adresować przesyłkę (oprócz kota) na: Aleja Amortencji, kamienica nr 17/16, Hogsmeade. Proszę o wystawienie potwierdzenia sprzedaży. Dziękuję.
Jeremy Dunbar
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Od dawna marzył jej się pupil. Uwielbiała zwierzęta właściwie od zawsze, ale jej rodzina nie należała raczej do ich miłośników i nie pozwalali jej na to, by posiadała jakiegoś zwierzaka. Dlatego teraz, gdy prowadziła swój własny żywot w nowym miejscu i była niezależna to mogła pozwolić sobie na przygarnięcie jakiegoś towarzysza, który mógłby jej umilać dzień i o którego mogłaby się troszczyć. Dlatego też znalazła się w magicznej menażerii, gdy tylko poczuła, że posiada odpowiednią ilość galeonów oraz jest gotowa do tego, by przyjąć owego pupila. Musiała w końcu wszystko jakoś rozplanować, bo to nie mogła być błaha decyzja podjęta pod wpływem jakiegoś impulsu. Dlatego po odpowiedniej dawce przemyśleń, zdecydowała się w końcu na przygarnięcie kota. Co prawda to nie było tak, że akurat te zwierzęta jakoś szczególnie uwielbiała, ale takim chyba najlepiej byłoby jej się w Hogwarcie opiekować. Poza tym chyba taki kot byłby całkiem dobrym i spokojnym towarzyszem. Po przybyciu do menażerii dokładnie przyjrzała się obecnym tam zwierzakom po czym zdecydowała się ostatecznie na nabycie białej kotki, która spoglądała na nią błagalnym wzrokiem. Dlatego też to właśnie ona miała z nią wrócić do nowego domu.
Ostatnie dni były trochę bardziej wymagające. Nie dlatego, że przybyło klientów. Nawet nie dlatego, że twój szef wymyślił sobie jakieś generalne porządki, co przecież od czasu do czasu mu się zdarzało. Wręcz przeciwnie, sklepu nie odwiedzało wiele osób, mogłoby się zdawać, że to będzie idealny czas na relaks po oporządzeniu zwierząt. Jak się jednak okazało, twój przełożony miał wyobraźnie. Uznał, że trzeba coś zrobić z zastojem w menażerii i postanowił założyć wizbooka skoncentrowanego na promocji tego miejsca. Oczywiście to w jego gestii leżało prowadzenie tego, ale wam również oddelegował istotne i pracochłonne zadanie. Każde znajdujące się w sklepie zwierze musiało mieć imię, zdjęcie i krótki, zachęcający opis. Dlaczego warto było je kupić? (Pamiętaj przedstawić je z jak najlepszej strony!) Twoi koledzy z pracy od kilku zmian starali się w wolnych chwilach to robić, ale w końcu przyszła kolej na ciebie. Może pocieszy cię myśl, że twój szef zawsze potrafi docenić ciężką pracę?
Twoim zadaniem jest wymyślenie imion i haseł reklamowych dla poszczególnych stworzeń. Masz tutaj pełną dowolność jeśli chodzi o ilość, jakość i długość - to wszystko na pewno zostanie wzięte pod uwagę przez twojego przełożonego, który zdenerwuje się, jak zrobisz to zadanie byle jak, a ucieszy i nagrodzi, jeśli naprawdę się postarasz. (Zdjęcia oczywiście robisz tylko fabularnie). Powodzenia! W razie pytań pisz śmiało do @Emily Rowle
______________________
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Nim zdecydowała się wrócić do zamku wpadła na pomysł, by jednak sprawić Dżemiemu prezent niespodziankę Pomyślała, że to będzie bardzo urocze i chciała, by się ucieszył z nowego przyjaciela zamiast smucić odejściem swojej sędziwej, wiernej sowy. Upewniwszy się więc, że aportował się gdzie się miał aportować wróciła się na powrót na początek przemierzanej przez nich uliczki i nawet słońce pięknie wychyliło się spomiędzy chmur jakby chciało jej zasugerować, że podjęła dobrą i słuszną decyzję. Weszła do menażerii z zamiarem kupna sowy, ale nie mogła się powstrzymać przed absurdalnymi kwikami i zachwytem wszelkim tałatajstwem jakie się znajdowało w klatkach i pudełkach porozstawianych po sklepie. Spędziła stanowczo zbyt dużo czasu przyglądając się sowom, ich zachowaniu, oceniając ich kolor upierzenia i sposób wystawiania nóżki jakby była jakimś niebywale wybitnym hodowcą sów i szukała reproduktora czempiona, w końcu jednak ze wszystkich ras, wielkości i barw zdecydowała się na szlachetną płomykówkę. Uiściła opłatę i z zadowoleniem sześciolatka, który pierwszy raz zrobił ludzika z kasztanów wymaszerowała ze sklepu z piękną sową w pięknej klatce.
zt
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Szef najwyraźniej próbował iść z duchem czasu i rozsławić menażerię poprzez wizbooka. To Laurel rozumiała, popierała, ale zrzucenie całej roboty na swoją pracownicę, która wcale nie miała długiego stażu to było już lekkie przegięcie. Starała się sobie tłumaczyć to faktem, że jej młodość i obeznanie sprawiły, że dał jej to zadanie, ale również i chciał ją sprawdzić. Nie chciało jej się siedzieć nad wizbookiem podczas gdy ciągnęło ją do tych wszystkich zwierzaków poupychanych w klatkach. Mimo wszystko skoro szef kazał, a nie płacił jakoś najgorzej to jednak zaweźmie się w sobie i spróbuje wykrzesać z siebie jakąkolwiek kreatywność. Zrobiła zdjęcie ich tutejszemu pająkowi, który przez dłuższy czas nie dawał rady znaleźć sobie opiekuna. Spędziła bite pół godziny, by uchwycić go z dobrej strony, a i tak nie była w pełni zadowolona z efektu. Powinna chyba pójść jednorazowo na zajęcia działalności artystycznej a nuż nauczą ją reklamowania. Napisała w notatniku szkic dotyczący reklamacji. Miała nadzieję, że szefuńcio nie ma zbyt wysokich wymagań.
Spoiler:
Czy czasem brak Ci ręki? A może dopada Cię smutek i doskwiera Ci samotność? Na wszystkie te dolegliwości może zaradzić nasz pająk Emanuel, który nie dość, że ma osiem "rąk" i chętnie Ci je zaoferuje, to dodatkowo jest miły w dotyku i kocha przytulanie się - zwłaszcza nocą.
Czy byłbyś w stanie odmówić jego czarnym jak noc oczkom, które domagają się Twojej atencji? Nie zwlekaj, przyjdź do Magicznej Menażerii przy ulicy Pokątnej i poznaj Emanuela.
Może czeka właśnie na Ciebie?
W następnej kolejności był wyczyszczenie ich największej papugi, która pomimo wzbudzanego zachwytu też siedzi w Menażerii od dobrego miesiąca. Aby zrobić jej idealne zdjęcie Laurel musiała pomóc wyczyścić jej pióra i ustawić ją w idealnym świetle. Powinna poprosić szefa o większe klatki dla ich podopiecznych bo w tych jest im zdecydowanie zbyt ciasno. Po pół godzinie zrobiła jej świetne zdjęcie, które aż wywołało na jej twarzy większy uśmiech. Zostawiła na biurku drugą notatkę jako propozycję wstawienia tego na wizbooka.
Spoiler:
Uwaga uwaga, papuga Ebenezer serdecznie zaprasza wszystkich miłośników zwierząt po odbiór "piątki" lub "żółwika" przybitego bardzo eleganckim pazurem! Nic za to nie płacisz, a satysfakcja gwarantowana!
Czy widzieliście kiedykolwiek papugę, która potrafi zmieniać swoje upierzenie z żółtego w czerwień? Kto z Was będzie w stanie odgadnąć zależność między kolorami?
Ebenezer jest dużą papugą, a to ewidentny znak, że zmieści w sobie nie tylko dużo pokarmu, ale też miłości. Prosi przekazać, by wszyscy zainteresowani stawili się w Magicznej Menażerii przy ulicy Pokątnej, a zapewnia, że każdy dostanie jego atencji. A może chcesz go adoptować? Nie zwlekaj!
Nie zabrakło również drobnej reklamy ich kociaka Ernesta, królika Stefana i żaby Bethy. Każde ze zwierzaków zostało przy okazji pięknie wyczyszczone, a gdy wylegiwali się na biurku w oczekiwaniu na atencję Laurel szybko uporała się z ich klatkami. Pozbyła się wszystkich nieczystości, wszak jeśli reklamy zadziałają to jak nic może zdarzyć się tutaj tłok, a więc trzeba zadbać o nienaganną czystość otoczenia. Nie obyło się bez dodatkowego głaskania zwierzaków, ale o tym wszak nikt nie musiał wiedzieć. Po napisaniu kilku propozycji odłożyła Emanuela, Ebenezera, Erneta, Stefana i Bethy z powrotem na ich miejsce. Usiadła za kontuarem i z odbębnioną robotą czekała albo na klientów albo na szefa.
Seth I. C. Kennedy
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83 m
C. szczególne : blizny przy nadgarstkach po cięciu, mała blizna na szyi od otarcia od sznura; zmęczone spojrzenie, często niekontaktowy i śpiący przez leki; rozczochrane włosy, spory zarost
Czasami było tu nudno, ale na pewno nie cicho. Nie pracował tu długo. Ciężko było mu wytrzymać w jednej pracy jakiś dłuższy czas. Teraz jednak brał leki, a siostra jak to siostra pilnowała go, aby jednak miał co robić. Zresztą naprawdę chciał wytrzymać w tej pracy dłużej. Zarobić trochę i wspomóc ciotkę czy Hannah. Nie mógł wiecznie być dla nich ciężarem. Czasami tak się czuł, jak taki wadliwy produkt lub filiżaneczka, którą łatwo można rozbić - tak większość go traktowała. Na szczęście szef nic nie wiedział o jego chorobie. Seth przekonał Hannah, że sobie poradzi. No i radził sobie świetnie. Jednak męczyły go te chwilowe wrzaski zwierząt, a jeszcze bardziej ludzie. Czasami z dziwnymi życzeniami, jakby ta magiczna menażeria była czymś więcej niż menażerią. Nie tylko mugole mieli wymagania, czarodzieje też potrafili być upierdliwi. W tej pracy ze zwierzętami liczyło się obycie z magicznymi stworzeniami, znajomości ich naturalnego środowiska, szeroka wiedza na temat ich różnych gatunków i ras, ale prawda była taka, że częściej musiał odpowiadać na durne pytania dotyczące pielęgnacji stworzeń niż popisywać się wiedzą. Bywali różni klienci. Nie przepadał za tymi oczekującymi zbyt wiele. Bo właściwie Seth nie był chodzącą encyklopedią, nie miał nawet połowę tej wiedzy. Też nie miał pojęcia, jak dostał te prace. Może dlatego, że ładnie się uśmiechał, jednak ciężko było mu udawać i nie przysypiać przy ladzie, ale musiał się do tego przyzwyczaić, tak miało teraz wyglądać jego smutne życie. Zwierzęta na pewno go lubiły. Nie zachowywały się źle, agresywnie, raczej od razu wyrażały zadowolenie, przebywając wśród Setha. Kochały go. On raczej nie zwracał na to uwagi. Interesowały go smoki, które zionęły ogniem i zabiłyby go od razu na miejscu. Oczywiście nie odtrącał przymilających się stworzeń. Wykazywał nimi zainteresowanie, ale w wolnej chwili kiedy nie miał co robić, a nie często bywały takie chwile - czytał sobie książkę z tematów smokologii. Właśnie przerzucił stronę, kiedy ktoś wszedł. Nie odzywał się przez chwile, ale zaraz to przywitał się kulturalnie, może z lekkim wymuszeniem. Na początku lekko starszawy pan nic się nie odzywał. Obserwował uważnie sklep, ale nie zwracał zbytnio uwagi na Kennedy'ego. Mruknął coś pod nosem dwa razy. Seth zastanawiał się, czy mężczyzna przyszedł sobie tu pomruczeć, czy może coś kupi. Nie szczególnie puchonowi zależało na tym, aby coś kupił. Chyba że facet chciał konkretnie stworzenie. Najgorsi klienci to ci niezdecydowani. Czasami zastanawiał się, dlaczego menażeria nazywa się magiczną menażerią. Przecież były tu najzwyklejsze stworzenia. Żaby, szczury, koty czy węże. Mugole też sprawiali sobie takie dziwne zwierzaki, ale może częściej woleli koty od szczurów, albo psy od pająków. Jedynym z tych magiczniejszych stworzeń wyróżniających się na tle innych był lelek wróżebnik irlandzki feniks, magiczny ptak. Puchon postanowił wrócić do czytania książki, kiedy mężczyzna wydawał się właśnie wychodzić. Niespodziewanie jednak znowu coś wymamrotał. Podszedł do lady i położył odpowiednią ilość galeonów, ale na co tego Seth się nie dowiedział. Zapytał więc, czego mężczyzna oczekuje, co sobie życzy? Ten spojrzał na niego jak na wariata, bo przecież mu powiedział, ale właściwie co powiedział? Powtórzył z jakąś niechęcią "magiczna siatka na łapanie stworzeń wodnych". Seth podał mu ją, a starszy pan wyszedł. Resztę dnia upłynęło dość spokojnie i nudno.
| zt
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Przybyła do magicznej menażerii z zamiarem spełnienia planu, który od dłuższego czasu krążył jej po głowie. Był on prosty: Lara chciała kupić nieśmiałka. Bardzo podobały jej się te zwierzątka i naprawdę pragnęła go posiadać. Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu nadarzyła się stosowna okazja, udała się do menażerii. Nie interesowały ją żadne inne zwierzęta, tylko to jedno, konkretne. Sprzedawca od razu pokazał jej, co posiadają. Był bardzo kompetentny i dużo mówił o swoich małych podopiecznych. Dziewczyna wiedziała już to wszystko, bo bardzo dużo czytała na ich temat nim podjęła się zakupu takiego stworzonka. Wybór był ogromny, ale nie wiedzieć czemu Lary nie zaintrygowały piękne okazy tej rasy. Najbardziej przypadła jej do gustu, mniejszy od wszystkich nieśmiałek, o którym sprzedawca mówił, że przeszedł ciężką chorobę. Dawali mu niewielkie szanse na przeżycie i sprzedawca stanowczo odradzał jej dokonanie tego zakupu. Miała jednak to w dupie i po prostu przygarnęła tę niewielką istotkę, pragnąc dać jej najlepszy dom, na jaki mogła sobie tylko pozwolić. Zapłaciła odpowiednią kwotę i opuściła magiczną menażerię z nowym przyjacielem w kieszeni.
Nazywam się Vittoria Sorrento. Parę dni temu byłam u Państwa pytać o memortka. Udało mi się zdobyć licencję na posiadanie magicznych stworzeń, zatem bardzo proszę o przygotowanie dla mnie do odbioru najbardziej żywego i ruchliwego ptaszka (jeśli jest taka możliwość, płci męskiej). Przy okazji proszę też by do zamówienia dołączyć wszystkie niezbędne dla niego akcesoria (oczywiście zapłacę za fatygę związaną z kompletowaniem zamówienia) i jeśli mogę prosić, instrukcję co do żywienia i wychowania memrotka. Po odbiór zamówienia stawię się jeszcze dzisiaj, lub jeśli Państwu pasuje - jutro około godziny 12:00.
Vittoria Sorrento
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Kilka dni temu był u Państwa Evan Russeau, który zamówił dwa Anubilisy z dwóch różnych miotów: sukę i psa. Proszę o przetransportowanie zwierząt przez jednego z pracowników pod adres: Aleja Amortencji nr 7, Hogsmeade . Do psów poproszę o dwie złote obroże, które były na specjalne zamówienie i duży pakiet karmy oraz podstawowych akcesoriów do pielęgnacji tych psów. Zapłacę przy odbiorze zwierząt
Katherine Russeau
*Załącznik: kopia licencji na posiadanie Anubilisów
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zgodnie z moją poprzednią wizytą, bardzo proszę o przygotowanie kruka - samca - do osobistego odbioru. Jednocześnie chciałabym również zamówić odpowiednią karmę i żerdź - najlepiej tą, na której przesiadywał dotychczas. Stawię się po niego jeszcze dzisiaj przed zamknięciem menażerii. Odpowiednia kwota znajduje się w sakiewce dołączonej do listu.
Z góry dziękuję i do zobaczenia,
Jessica Smith
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Nie był przekonany do tego pomysłu. Czy w zasadzie... Do jakiegokolwiek zwierzęcia poza swoją sową nie był przekonany. Ale jeśli naprawdę planował pracować w szkole, to przyda mu się małe wsparcie. Skądinąd usłyszał, że psy te są wspaniałymi towarzyszami jasnowidzów. Z drugiej strony... Pies? Niby ma być wytresowany, jak prosił jeszcze przed końcem roku szkolnego. Niby ma być mądry oraz spokojny. Ale nie umiał nie mieć wrażenia, że rzuci się na niego, jak tylko zapadnie zmrok. Odetchnął raz i drugi. Jeśli coś będzie nie tak, odda go. Zresztą, będzie mógł sprawdzić jeszcze w menażerii, jak się sprawuje. Pchnął zatem drzwi wejściowe, udając pewnego siebie. Bez powodzenia. Wnętrze pachniało mieszanką zapachów - karmą, piórami, futrem, wodą. Zawahał się tylko chwilę, zanim skierował swoje kroki ku sprzedawcy. - Dzień dobry, ja odebrać zamówienie na nazwisko Ricœur - uśmiechnął się lekko, zakładając ręce za plecami. Mężczyzna zniknął na chwilę i jak wrócił, podążał za nim dźwięk łap. Smycz wylądowała w dłoni Fabiena, a serce opadło mu, uderzając gdzieś w żołądek. Sprzedawca zapewniał, że nie ma powodu do strachu. Pokierował Krukona (byłego?), jak powinien się przywitać, jakie są komendy i podstawy opieki. Ze względu na nietypowy charakter zamówienia, mężczyzna pozwolił im trochę spędzić ze sobą czasu pod czujnym okiem jednego z pracujących w menażerii studentów. Dopiero, kiedy blondyn przekonał się, że pies nie jest agresywny, rozluźnił się. Pogłaskał go, sprawdził parę komend. Nie był przekonany w pełni, ale podał odliczoną kwotę sprzedawcy. Wziął jeszcze trochę karmy, jakieś miski i szczotki. Poradzi sobie, nie? To tylko pies. Nakarmić go i wyjść z nim na spacer. Nic trudnego... Musi napisać do Aka.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
chciałabym dokonać u Państwa zakupu sowy śnieżnej. Proszę dostarczyć ją na wskazany adres
Z poważaniem, Yuuko Kanoe
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
przebywając na wakacjach otrzymałam informację, że aktualnie posiadacie w swojej kolekcji na sprzedaż jajo Feniksa. Nie ukrywam, że na taką okazję czekałam już od jakiegoś czasu i jestem poważnie zainteresowana kupnem. W sakiewce dołączonej do listu przesyłam należne 250G, odliczone zgodnie z cennikiem. Dodatkowo pragnę wystosować do Państwa prośbę, by jajo odpowiednio zabezpieczono i przetransportowano do posiadłości Shercliffe'ów w Dolinie Godryka dokładnie 29 sierpnia, gdzie odbiorę je już osobiście. W razie dodatkowych pytań czy też uwag - proszę się nie krępować.
Z poważaniem
Keyira Shercliffe
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Chciałabym nabyć w Państwa sklepie rękawice ze skóry węża morskiego. Do koperty dołączono również sumę galeonów, która powinna pokryć wszelkie koszta zakupu oraz dostawy towarów na podany na odwrocie koperty adres.
Nie wiedział do końca co pchnęło go do przyjścia tego dnia na Pokątną do sklepu ze zwierzętami, tymi zwykłymi i tymi magicznymi. W zasadzie uważał, że nie jest jeszcze gotowy do samodzielnego opiekowania się którymś z małych podopiecznych, których mijał przemierzając alejki wypełnione rozmaitymi stworzeniami. Zatrzymał się przy terrarium, w którym znajdowało się niemagiczne, zabawnie wyglądające zwierze, które po raz pierwszy zobaczył w mugolskiej książeczce o zwierzętach, którą pokazał mu jego znajomy podczas ostatniego pobytu w rodzimych stronach. Obecnie patrzył się na małe, okrągłe stworzenie, które pokryte było gęsto pokryte niewielkiej długości "cosiami", które przypominały igły. Zastanawiał się, czy nie kupić podobnego stworka, który towarzyszyłby mu podczas dni spędzanych w dormitorium Ravenclawu. Wtedy też dostrzegł osobę o niewielkiej posturze, którą już miał okazję spotkać, nie tak dawno temu. Gdy dziewczyna spojrzała w jego stroną, Niemiec tylko lekko się uśmiechnął i kiwnął delikatnie głową na przywitanie.