Prefekci mieli dużo zajęć związanych z pilnowaniem porządku w szkole. Patrolowanie korytarzy, nocne dyżury, sprawdzanie czy wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Wiele zajęć, wiele pracy, a przecież majaczące na horyzoncie widmo egzaminów było coraz wyraźniej dostrzegalne. To były oficjalne obowiązki, ale dochodziły do nich jeszcze inne, wiążące się z tym, że dla większości nauczycieli prefekci byli po prostu lepiej znani i łatwiej osiągalni niż pozostali uczniowie. Z tego powodu zwracali się do nich z rozmaitymi prośbami, którym przecież nie sposób odmówić. Zwłaszcza takim jak pani profesor Fran, która w oczach Aneczki zasługiwała na specjalny szacunek należny osobom w podeszłym wieku.
Kiedy przed panienką Brandon usiadła biała, dostojna sowa, puchonka uśmiechnęła się do niej życzliwie i sięgnęła po list, który ta trzymała.
-
Witaj Duszko. Co ciekawego mi dzisiaj przynosisz?Rozwinęła list i pogłaskała sowę z czułością, a potem wczytała się w treść. Profesor Marcy Fran zwracała się do niej z prośbą o przeniesienie podręczników z biblioteki do Sali numerologii. Wielu podręczników. Aneczka nie dałaby rady zrobić tego sama, ale też wcale nie było takiej potrzeby. Od czegoś przecież miała ten autorytet i umiejętność delegowania obowiązków. Podziękowała swojej podopiecznej, a potem odszukała wzrokiem kilka pierwszaków, których uznała za stosowne zaangażować w pracę na rzecz wspólnego dobra.
-
Constance, Barnaby, Willow – wymieniła ich imiona, kiedy podeszła do nich z uśmiechem. –
Potrzebuję waszej pomocy w zadaniu dla profesor Fran. Mogę na was liczyć, prawda?Puchoni byli pomocni, a w dodatku pierwszaki miały jeszcze potrzebę wykazania się przed starszą koleżanką. Zwerbowanie ich nie należało zatem do trudnych zadań. Aneczka zwięźle wyjaśniła w czym rzecz i zaprowadziła kwiat czarodziejskiej młodzieży do biblioteki, gdzie uzgodniła z bibliotekarką wszystkie niezbędne szczegóły. Cała czwórka pomogła kobiecie zebrać potrzebne książki w stosy, a potem Aneczka przydzieliła każdemu adekwatną ich ilość, przy okazji traktując to jako okazję do ćwiczeń praktycznych podstawowych zaklęć.
-
Jestem pewna, że przerabialiście już Wingardium Leviosa, mam rację? – zagadnęła wesoło, a ze zmieszanych min wywnioskowała, że nie wszyscy dobrze opanowali to zagadnienie. Skorzystała więc z okazji, by przetrenować to na mniej kosztownym egzemplarzu, a kiedy już jako tako wszyscy panowali nad lewitującym stosem, poprowadziła ich w stronę Sali, do której mieli odnieść książki.
Niestety po drodze nastąpiło coś, czego nikt nie mógł się spodziewać. Aneczka w pierwszej chwili poczuła, że coś ociera się o jej nogę i myślała, że to po prostu kot. Jednak kiedy dołączyło do tego głaskanie po głowie, dama poczuła się urażona. Obejrzała się, czując irytację, ale nikogo nie dostrzegła, tylko pierwszaków, którzy też zaczęli się rozglądać z nietęgimi minami. Dziwne szepty i chichot zbiły prefektkę z tropu, a Willow z wrażenia zupełnie stracił kontrolę nad zaklęciem, więc nastąpiła przymusowa przerwa . Wreszcie halucynacje zniknęły równie szybko, jak się pojawiły i mogło nastapić przegrupowanie sił, w wyniku którego Willow po prostu niósł swoje tomiszcza, część odkładając na lewitowany przez Aneczkę stos. Ostatecznie jednak i uczniowie, i książki dotarli do klasy w stanie nienaruszonym i zadanie zostało wykonane. Czym jednak było to dziwne, niepokojące zdarzenie, nie wiedziała, a profesor Fran ni ewydawała sie odpowiednią osobą do skonsultowania tego.
ZT