Schody ciągnące się od parteru aż po siódme piętro. Nieraz złośliwe, kiedy tylko znajdziesz się na stopniach, one poruszą się i dotarcie do celu zajmie ci dwa razy więcej czasu niżbyś się spodziewał... Zdarza się też, że są w lepszym humorze i ułatwią ci dostanie się z jednego piętra na drugie. Posiadają niezliczone dziury, często ukryte i tylko dzięki doświadczeniu w wpadaniu w nie można się nauczyć, które schodki należy omijać. Ściany dookoła zdobią niezliczone, ruszające się portrety mniej i bardziej znanych postaci.
Chłopcy definitywnie nie mieli okazji widzieć Estelli w takim stanie zdenerwowania. Wiele by dała za możliwość spuszczenia z tonu i po prostu przyjacielskiego pogrożenia im palcem, ale została zdecydowanie oszołomiona zrzucaniem się ze schodów i zalewaniem podłogi, gdzie przecież lada chwila mógł przechodzić jakiś pierwszoklasista, krwią. Zauważyła, że na wspomnienie profesora Craine'a, Lockie się wzdrygnął. No cóż, Vicario również wolała nauczyciela transmutacji możliwie jak najczęściej unikać. Ją też często przerażał. - No właśnie - zgodziła się z Maxem, ciesząc się, że wpadli akurat na nią. Nie zamierzała karać ich szlabanami ani robić im pogadanki, dlaczego tłuczenie się nawzajem nie jest dobrym sposobem rozwiązywania konfliktów, bo przecież po co? Obaj chłopcy nie przeprosili ani nie starali się poudawać, że czują się zawstydzeni, będąc przyłapanymi przez nauczyciela. Estella wiedziała, że nie ma szans wpływać na ich sumienie, chociaż w swojej naiwności wierzyła, że takowe mają. Nie irytowała ją ta bezsilność. - Chłoszczyść - rzuciła na powierzchnię schodów, pozbywając się plam czerwonej posoki oraz glutów z nosa pana Swansea. - Dobra, poniosło mnie, niech to będzie minus dwadzieścia. - pokręciła głową, łagodniejąc nieco. - Ale serio, chodźmy do pani Blanc. I niestety, muszę napisać też do profesora Whitelighta, więc... tak, pewnie będzie z wami rozmawiał. - oznajmiła z przykrością, bo tego rodzaju informowanie pozostałych członków rady pedagogicznej zawsze sprawiało jej duży dyskomfort. Nie pozwoliła Solbergowi na samodzielne leczenie obrażeń ani jego, ani tych należących do drugiego Ślizgona, po czym wskazała im drogę korytarzem do skrzydła, gdzie również sama skierowała swoje kroki.