Jest to najbardziej oblegany przez uczniów sklep w Hogsmeade. Cały to obszerne i przytulne pomieszczenie jest bardzo kolorowe i pełne regałów wypchanych po brzegi niezwykłymi i bardzo smakowitymi słodyczami. Mając taki wybór zawsze trudno zdecydować się co najlepiej kupić. A można tu dostać Gumy do żucia Drooblesa, Lodowe myszy, Czekoladowe żaby, Cukrowe pióra, Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta i wiele innych pysznych słodyczy.
Kochana Vise... Sarah uśmiechnęła się. Dobrze było znów siedzieć z przyjaciółką i rozmawiać. Oczywiście wiedziała, że Vi jest pałkarzem, ale tak jakoś... zapomniała. Nie pasowało to do niej. Wiele już razy zastanawiała jak to się stało, że Vi trafiła do Huffelpuffu. Dużo bardziej pasowałby jej Ravenclaw. Była taka mądra, lubiła się uczyć, rozumiała to wszystko... Sarah ceniła tą przyjemność wypływającą z używania magii, ale nie mogła pojąć jak można lubić wkuwać na pamięć długie ciągi cyfr, albo składniki eliksirów. Vi była naprawdę niesamowita pod tym względem. Nie, żeby była jakimś kujonem, czy coś, ale chyba naprawdę przeczytała te wszystkie długie i nudne książki o cyfrach i różnych takich. Nie, żeby Sarah miała coś przeciwko książkom, ale... słyszała kiedyś takie zdanie: "Każdy rodzaj literatury jest dobry,oprócz nudnego". I właśnie o to chodziło. Wzięła do ust podarunek od Viselessy. Hmmm... dobre. Spojrzała na przyjaciółkę. -I co tam piszą mądrzy tego świata, było coś ciekawego? Uznała, że zrobi tym razem Vi przyjemność i posłucha jak mówi. Każdy musi się przecież czasem wygadać. A zresztą, to mogło być ciekawe.
Kolejny cudowny dzień w pracy! Wszystko byłoby pięknie, gdyby wszelkie pozostałości po halloweenowych atrakcjach, jakie zostały zorganizowane w Miodowym Królestwie, zostały uprzątnięte. Tak się jednak nie stało, a wszystkie rozrywkowe zajęcia z tej rodziny czekały na Richelieu, która od rana nie robiła nic innego, jak tylko latała po całym sklepie i usuwała sztuczne pajęczyny, dynie, wyskakujące co chwila czekoladowe duszki i inne dziwne dekoracje. Nic więc dziwnego, że z początku nie usłyszała odgłosu otwieranych drzwi, zapowiadających wejścia nowych klientów do Miodowego i przybyła do nich dopiero po zagonieniu czekoladowych duszku na zaplecze. - Hej. W czymś pomóc? Dzisiaj w specjalnej ofercie mamy czekoladowe żaby, trzy w cenie dwóch i miodowe toffi, drugie opakowanie za połowę ceny. - oznajmiła pogodnym tonem ekspedientki zadowolonej z życia, wskazując dwóm dziewczynom wspomniany asortyment. Madison Richelieu, pracownik miesiąca.
Dziewczyna uśmiechnęła się, -Tą książkę ledwo dostałam, była ostatnia. Ciekawa, porady dla pałkarzy i ścigających i innych.- mruknęła- wystarczy mieć dobry słuch i refleks, nadsłuchujesz świstu, potem gwałtownie w bok- przechyliła się lekko- No i po sprawie. W tym momencie, spadła z krzesła i parsknęła śmiechem. Trzeba mieć jeszcze wyczucie. Zresztą nie lubiła mówić o książkach. To tylko teoria, którą trzeba powtórzyć 1000 razy. -Słyszałaś, że Filip Stone nie jest już kapitanem i mają wyznaczyć nowego- zmieniła temat- Myślę, że zostanie nim Emmet Thorn, przecież jest naprawdę dobry. Rozmarzyła się, też by chciała być kapitanem, tak wiedziała, że nim nie zostanie. Pomarzyć wolno, co nie? Masz jakąś dobrą miotłę? Ja raczej nie, choć zbieram na jakiegoś Nimbusa, czy coś :) - nie zdziwi się, że tak, oczywiście bez niej ani rusz. Zrobiła kolejnego balona i jak zwykle wyjęła go. -Wingardium Leviosa- różowy balonik poszybował w powietrzu. Chciałaby poszaleć na błoniach. Na miotłach, czy bez, byle poszaleć. -W sumie źle, że Filip odszedł, nie będzie treningu i będziemy słabsi. - zapatrzyła się w słońce, które ostatkiem sił oświetlało świat.
Na forum nie wolno używać emotikon w postach fabularnych. Usunęłam Twojego poprzedniego posta, bo nie może on się składać z samej emoty, a jego długość ma wynosić co najmniej 5 linijek. I tylko w skrajnych przypadkach można pisać post pod postem
Dobrze było śmiać się razem z Vi. Pomogła jej wstać, a potem wróciły do rozmowy. -Wiem, że Filip nie jest kapitanem. Ciekawe czemu? Ale to może nawet dobrze, może jak będzie już nowy kapitan, to zrobi nam jakiś trening. Czuła potrzebę sprawdzenia się. Wiedziała, że jest nawet dobra, ale chciała, żeby ktoś to potwierdził. -Taak, myślę, że Emme byłby dobrym kapitanem. Ma duże szanse na zostanie nim. Śledziła wzrokiem szybujący w jej kierunku balonik. -Ja mam mojego starego Zmiatacza. Dostałam go kiedyś, dawno, od cioci. Wiesz, tej lekko zwariowanej. Odbiła balonik palcem, tak, że leciał teraz w kierunku Vise. -Wiesz co? Zróbmy sobie własny trening! Na przykład nad jeziorem, dzisiaj, albo jutro. Co ty na to? Masz na czym latać?
Ostatnio zmieniony przez Sarah Nerris dnia Sro 19 Lis - 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Tak, chciała tego! Polatać. Nie żeby czuła się świetna, ale energię jaka nosiła w sobie musiała wylać. -Baaardzo chętnie, tylko właśnie nie mam na czym latać- westchnęła- Bywa, ale zawsze mogę poprosić nauczyciela, by dał mi na samodzielny trening. Balonik pękł milimetr przed nią. Miał krótkie życie. -Wyskoczymy gdzieś na błonia?- spytała- czy na boisko, ale słyszałam, że jest tam trening ślizgonów. Uśmiechnęła się do niej, czy ona czyta jej w myślach, czy jest taka sama jak ona? Nie wiedziała co myśleć. Położyła galeony na stole, ale raczej nic już nie będzie kupować. Za bogata to ona nie jest. - Kiedy idziemy- spytała, oczywiście sama by wybiegła na zewnątrz zaraz, cała była napalona, ale nie dała po sobie tego poznać. Jak by wyglądała dorosła dziewczyna podrygująca na krześle?! Zaśmiała się na tą myśl. Spojrzała na twarz przyjaciółki z wyczekiwaniem i niecierpliwością.
Sarah mimo maski która przybrała Vi, dostrzegła, że przyjaciółka już nie może się doczekać, aby wznieść się w powietrze. Znały się już wystarczająco długo i dobrze, żeby umiała dostrzegać choć najmniejsze zmiany w jej zachowaniu. Czasami miała wrażenie, że naprawdę są takie same, a czasami, że zupełnie inne. W każdym razie, w tej chwili też ogarnęła ją wielka chęć na latanie. -Przecież możemy teraz iść, nie? W sumie nic nie robimy. - Zwróciła się do Vi. - Wyskoczymy sobie zaraz na błonia, tylko polecę po miotłę. Zawsze przecież możesz latać na mojej. Albo od kogoś pożyczymy. Taak, zdecydowanie, lot nad jeziorem, z przyjaciółką u boku... to było to na co miała teraz ochotę.
Po twarzy przyjaciółki wiedziała, że Sar ją zdemaskowała. Czasami były jak krople wody, czasami jak woda i ogień. Uśmiechnęła się do niej. - To chodźmy teraz!- niemal krzyknęła-na co tu jeszcze czekamy?! Wyszła z Miodowego Królestwa i przywołała Sarah. Musiały tam być. -Spotkamy się na miejscu- powiedziała i popędziła ku opiekunowi domu. Zgodził się, a ona dostała Zmiatacza 11. Nie najlepszą miotłę, ale bywały gorsze. Przejechała po drewnie i poszarpanych ,,włosach". Tak to nazywała włosy miotły, albo owłosienie. Zależało, czy było bujne, czy rzadkie. Jednak to akurat były włosy, bo było ich naprawdę dużo. Ucieszona popędziła na błonia. Cóż myślała, że krótko jej poszło, ale patrząc na twarz Sar, trochę jej to zajęło. -No co?- zaśmiała się.
Od paru dni planowała wycieczka do Hogsmeade. Chciała się z kimś pójść, ale ostatnio nikt nie miał czasu, więc ostatecznie zdecydowała się przyjść sama. Nie miała zamiaru, czekać łaskawie aż ktoś się zgodzi. Była sprawę do załatwienia. Otworzyła drzwi do Miodowego Królestwa i dziarsko weszła do środka. Dziś było wyjątkowo dużo ludzi. Rozejrzała się, ale nie widząc nikogo znajomego od razu podeszła do kasy. Stanęła i cierpliwie czekała aż ktoś podejdzie. Wdychała słodki zapach, lustrując półki ze słodyczami i zastanawiając się co dokładnie kupi. Nikt jednak nie podchodził. - Dzień dobry - zawołała próbując zwrócić na siebie czyjąś uwagę.
Nie ma to jak pójść do własnego sklepu i to nie w celu kontroli czy jego ulubiona pracownica spisuje się na medal. Te wszystkie słodkości przemawiały do niego aż za bardzo. Wziąłby je chętnie wszystkie, ale sam nie miał aż takiego apetytu. Rozglądał się długo po sklepie, szukając czegoś co będzie zarówno uniwersalne jak i przepyszne do granic możliwości. Nie mógł się naprawdę na nic zdecydować. Nie chciał dopasowywać słodyczy do każdego, bo nie znał innych preferencji. - Trzy czekoladowe żaby poproszę - powiedział miło do swojej pracowni i czekał jeszcze chwilkę jak wszystko ładnie zapakuje. Położył dziewięć galeonów na ladzie, a następnie życzył wszystkim miłego dnia. Patrzcie, jakim super jest szefem!
Coraz bardziej niecierpliwa rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś pracownika Miodowego Królestwa, czując coraz większą ochotę na otaczające ją pyszności, gdy zobaczyła jak wysoki, chudy mężczyzna, który - jak pamiętała - był właścicielem wchodzi do sklepu. Uśmiechnęła się. Już chciała poprosić o parę słodkości i otworzyła ust, gdy zorientowała się, że mężczyzna kompletnie nie zwrócił na nią uwagi. Wziął tylko parę czekoladowych żab i odwrócił się do wyjścia. Zrobiła krok w jego stronę, nieco zbita z tropu. - Przepraszam pana - krzyknęła za nim.
Zachariasz rzeczywiście był zakręconym człowiekiem, ale aż tak całkowicie nie olał dziewczyny. Słysząc swoje imię, na progu sklepu, odwrócił się i wszedł ponownie. Zaczął rozglądać się po środku, ale tona słodyczy nie pozwoliła mu nikogo innego zobaczyć. - Madison, wołałaś mnie? - spytał swojej pracownicy, ale ta chyba ukryła się w magazynie, bo nie mógł zauważyć charakterystycznej blond czupryny. W zamian za to wpatrywały się w niego ślepia intensywnie orzechowe. Domyślał się, że nie będzie pytała go o mecz w Hogwarcie ani pilną poradę magomedyka. Odłożył swoje zakupy na ladę, rozmyślając, gdzie jest ta Richelieu. - Co Ci podać, moja droga? Pracownica chyba robi porządki na magazynie - usprawiedliwił ją, ale zapamiętał sobie, aby poszukać drugiego pracownika, co by jeden mógł zniknąć w porządkowaniu paczek, a drugi pilnie stać przy ladzie i pilnować potencjalnych złodziejaszków.
Uśmiechnęła się, gdy w końcu ktoś zwrócił na nią uwagę. Rozejrzała się szybko wybierając co chce kupić. Pod wpływem słodkiego zapachu i słodyczy przemawiających do niej z półek miała ochotę kupić wszystko. - Poproszę... paczkę fasolek wszystkich smaków, lodową kulę i... balonową gumę. - Zdecydowała i wsadziła rękę do kieszeni po monety. Chwilę ich szukała przetrząsając kieszenie i torebkę. W końcu wyciągnęła dziewięć galeonów położyła na ladzie, pożegnała się i wyszła.
- Och, to dobrze. Zanim wybiorę się do Londynu, może Miles się opanuje – mówi uradowana na temat mioteł i uśmiecha się radośnie. Jak widać Winona nie potrafiła zbyt długo być niezadowolona. Albo to dzięki dobremu towarzystwu! W końcu nie chciała też smętnie wypaść przy Devenie, który sam niewiele mówił. Gdyby ona nie prowadziła swoich mini monologów, z pewnością niewiele słów padałoby na tej randce. Teraz ponownie rozpogadza się na nowo, kiedy pyta ją o rodzeństwo. Kiwa energicznie głową. Nie dziwne, że wyobrażał ją sobie jako jedynaczkę. Winnie czasami wciąż tak się czuła.W końcu dość późno jej rodzice zabrali się ponownie do powiększania rodziny. - Joshua i Savannah – przedstawia ich, przypominając sobie dwójkę jasnowłosego, lekko piegowatego rodzeństwa, bardzo podobnego dni niej. Na dodatek obydwoje z klasycznymi imionami teksańskimi. Winnie znała mnóstwo osób ze swojego rodzinnego stanu o podobnych imionach – Są znacznie młodsi. Joshua ma osiem lat, a Sav tylko siedem. Więc jeszcze trochę potrwa zanim pójdą do Salem – waha się kiedy to mówi i marszczy lekko brwi. – Hogwartu? Nie sądzę, że aż tyle lat trwałaby odbudowa naszej szkoły. Mam nadzieję, że nie będą musieli chodzić tutaj! Z resztą Joshua kompletnie by się tu nie nadawał. Jest okropnym diabłem. Aż boję się co z niego wyrośnie. Ostatnio ojciec odkrył, że przez pół roku zakradał się do studia nagrań! Za to Sav jest urocza i mądra. Jej zdolności magiczne ujawniły się niespodziwanie szybko. Pewnie tutaj trafiłaby do domu niebieskich krawatów… Och, jak ładnie to wygląda – Winnie przerywa nagle swoją długą wypowiedź. Tak naprawdę pamięta już jak nazywają się tutaj domy w Hogwarcie, ale celowo udaje ignorantkę w tych sprawach, by podkreślić swoje podejście do tej całej Anglii. Miodowe Królestwo było naprawę śliczne. A w środku było bajecznie ciepło. Winnie szybko wyszła spod ramienia Devena, bo zaczęła przeglądać słodycze w poszukiwaniu swoich ulubionych. Po kilku minutach wraca do niego lekko zdziwiona. - Nie znam tu większości rzeczy, musisz mi pomóc coś wybrać – mówi i jeszcze raz rozgląda się dookoła. – Gdzie tu jest Śmietankowe Podniebienie, albo lepiej Rosnące Masło Orzechowe – pyta o swoje ulubione amerykańskie słodycze. Nie może ich znaleźć, co zwala na dużą ilość rzeczy w sklepie, nawet nie myśli, że mogłoby ich tutaj nie być. U niej były w każdym dobrym sklepie ze słodkościami.
Uśmiechał się, słuchając jej słowotoku. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że fakt posiadania rodzeństwa jest kolejną rzeczą, która ich do siebie zbliża, nawet jeśli Winnie była najstarszą siostrą, podczas gdy Deven był prawie najmłodszym bratem, a różnica wieku między bandą Quayle'ów była stosunkowo niewielka. Joshua i Savannah... Bardzo kowbojskie imiona, pomyślał sobie Indianin, myśląc z rozbawieniem o sobie i swoich braciach, w których imionach uparcie powtarzała się litera "v". Joven, River, Deven, Travor. Słuchał jej z przyjemnością, widząc, że dziewczyna żywi bardzo ciepłe uczucia w stosunku do swojego rodzeństwa, zdecydowanie za małego, by móc być partnerem do rozmów, ale wystarczająco dużego, by móc uprzykrzyć życie. Kiedy teraz myślał o nieszczęsnym, spokojnym Jovenie, który musiał znosić ich trójkę, naprawdę się zastanawiał, jak to możliwe, że nie wisieli przez pół dnia pod sufitem, tak dla otrzeźwienia. - Jakbym słyszał o mniejszej wersji Rivera... - mruknął Deven, kręcąc z rozbawieniem głową. - Joven był w... domu niebieskich krawatów, jak ich nazywasz, a River i ja w Gryffindorze... czyli czerwone krawaty - w jego tonie pobrzmiewało coś w rodzaju wątpliwości, jakby wcale nie był pewien, czy tiara przydziału dobrze zrobiła, przydzielając go do najbardziej energicznego z domów, ale pewnie miała jakiś swój zamysł. - Travor pewnie by trafił do Raveclawu, jak Joven, ale tego nigdy się nie dowiem - wzruszył ramionami, a po jego minie widać było, że nieszczególnie tego żałuje. Brakowało mu Jovena, Rivera zresztą też, ale gdyby miał mieć na głowie Travora... byliby siłą rzeczy skazani tylko na siebie, a to z całą pewnością nie pasowałoby Devenowi, który już jako tako się odnalazł w nowej sytuacji. Uśmiechnął się, widząc, że dziewczynie przypadła do gustu wystawa Miodowego Królestwa. Już po chwili znaleźli się w środku, a Deven ze stoickim spokojem obserwował kręcącą się po sklepie Winnie, lekko zaróżowioną i tak uroczą, że czuł irracjonalną dumę, że to właśnie on jest jej towarzyszem. - Obawiam się, że ich tutaj nie mają... hm, no wiesz, brytyjska duma i wieczne... spory z Ameryką - powiedział z pewnym wahaniem, patrząc dziewczynie w oczy, czując, że jego serce znów przyspiesza, mimo że rozmawiają o rzeczach kompletnie nieważnych. - Spróbuj miodowego toffi. Albo czekoladowych żab, tylko uważaj, żeby... żeby ci nie uciekły - mruknął cicho, jakby od niechcenia, wciąż na nią patrząc, urzeczony jej bliskością i zarumienionymi policzkami.
Z kolei Winnie powoli zaczynała myśleć, że posiadanie rodzeństwa odrobinę ich od siebie oddala. Kiedy zaczyna wspominać znowu o braciach, patrzy na niego lekko podejrzliwie. Nie może teraz pozbyć się wrażenia, że przyszła na randkę z całą indiańską rodziną. Aż nie jest pewna czy powinna dalej opowiadać o swoim młodszym rodzeństwie, bo ten jeszcze się rozochoci i zacznie dalej opowiadać o Jovenie, Riverze i Travorze. Winona jeszcze nigdy tak szybko nie znała większości imion osób z rodziny osoby, z którą jest na pierwszej randce. - Jak myślisz gdzie ja bym trafiła? – pyta zainteresowana tymi całymi domami. – Na pewno nie jestem wystarczająco mądra do niebieskich– stwierdza szczerze i beztrosko, macha luzacko ręką. Po chwili marszczy z zastanowieniem brwi. – Wiem, że zieloni nie lubią mugoli. Też nie jestem ich fanką. U mnie w domu jest na to spory nacisk. Ale w życiu bym nie zamknęła wszystkich ludzi nienawidzących mugoli w jednym miejscu. Nie dziwne, że mieli tego całego Czarnego Pana, dziwne, że tak późno. Też bym zaczęła latać w ciemnej pelerynie i straszyć wszystkich, po siedmiu latach w ciemnej piwnicy z szemranymi typami – kontynuuje niepoważnie Winona, zanim jeszcze wchodzą do Miodowego Królestwa. Hensley biega po całym miejscu i w końcu w jej koszyku jest wypełniony dosłownie wszystkiego po trochu. Najwyraźniej od dzisiaj będą dwoma, amerykańskimi grubasami. Idzie do kasy i czeka cierpliwie aż sprzedawczyni zapakuje jej wszystko do torebki. Nie przejmując się nią zupełnie, dalej zaczyna paplać do Devena. - Od teraz masz zakaz mówienia o swoich braciach. Wiem o nich dosłownie wszystko, a o tobie prawie nic – zauważa, patrząc na indiańskiego towarzysza i lekko dźgając go w pierś. – A teraz chodźmy w jakieś fajne miejsce. Albo straszne. Nie jakieś trzy miotły. Coś super, gdzie usiądziemy i to zjemy – mówi pokazując pełną siatkę i idąc powoli w stronę wyjścia. Tym razem kiedy są na ulicy łapie go za rękę i czeka aż gdzieś ją poprowadzi. Jej poprzednie problemy z utrzymaniem dobrego humoru w pewnym sensie były związane z ciężkim czarnomagicznym naszyjnikiem. Odkąd zaczął się rozwijać od czasu do czasu wysysał z niej dobrą energię i tworzył z niej jakąś niestabilną osobę. Oczywiście Winnie nie miała jeszcze o tym pojęcia. Tym bardziej Deven.
Uśmiechnął się do niej i przekrzywił lekko głowę, przez co koraliki wplecione w jego włosy zagrzechotały wesoło. - Myślę, że byłabyś w Gryffindorze - powiedział po prostu, nie uzasadniając tego w żaden sposób. Była zbyt żywiołowa na jakikolwiek inny dom, ale nie znał jej wystarczająco dobrze, by móc jej wyjaśnić, dlaczego widziałby ją w Domu Lwa. Cóż, na pewno byłoby fajnie, bo w końcu mieliby ten sam pokój wspólny! Pokręcił tylko głową na wzmiankę o Ślizgonach i Voldemorcie. Nie był pewien, czy żartowanie z tego było najwłaściwsze, ale nie podzielił się swoimi wątpliwościami. Wiedział, że to wspomnienie jest wciąż żywe w pamięci Brytyjczyków, że wielu ich hogwarckich kolegów straciło członków rodziny za czasów Czarnego Pana i... no po prostu wolał tego nie tykać, czując, że jest to rana, która jeszcze przez długi czas się nie zabliźni. Deven stał sobie na uboczy, pozwalając Winnie robić zakupy. Chciał zapłacić, ale dziewczyna zorganizowała wszystko tak szybko, że nawet nie miał okazji. No cóż, zrobi to następnym razem, chociaż gdy patrzył na rozmiary torby ze słodyczami, czuł pewną ulgę, że to nie on za to płaci, bo pewnie przez najbliższy miesiąc musiałby bardzo, ale to bardzo zaciskać pasa, żeby jakoś przeżyć. Trafiła mu się luksusowa dziewczyna, chwała Merlinowi, że zamożna i przyzwyczajona do płacenia za własne zachcianki. Spojrzał na nią speszony, a jego uśmiech gwałtownie przybladł. Cholera. Zdawał sobie sprawę, że jest beznadziejnie niezręczny, a kiedy się denerwuje zaczyna gadać od rzeczy. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego cały czas gadał o swoich braciach. River chyba umarłby ze śmiechu, widząc jak jego młodszy brat zarzyna randkę. Indianin umknął spojrzeniem w bok i skinął głową, zły na siebie tak bardzo, że miał ochotę zostawić Winnie na chwilę i wyżyć się na jakimś przedmiocie czy Bogu ducha winnym drzewie. Starczyło mu jednak opanowania, by tylko zacisnąć pięści schowane w kieszeniach i zagryźć usta. - To powiedz mi, co chciałabyś wiedzieć - powiedział z trudem kryjąc zdenerwowanie. Nie miał pomysłu, gdzie mógłby ją zabrać, aż w końcu odrobinę się rozchmurzył, zwłaszcza że poczuł jej drobną dłoń w swojej dłoni. Jego serce łomotało głośno, ale starał się nie zwracać na to uwagi. - Okej, pokażę ci coś fajnego - obiecał, ciągnąc ją w sobie tylko znanym kierunku. Szybko wyszli z Hogsmeade i ruszyli nierówną, bitą drogą smagani podmuchami wiatru.
Powlokła się do sklepu, ale gdy znalazła się już w środka od razu była bardziej zadowolona. Podeszła do półki i wzięła Balonówkę Drooblego i Cukrowe Pióro, szybko zapłaciła i wyszła.
Robiło się coraz chłodniej. Wiatr poruszał gałęziami i uderzał o szyby raz, za razem, jakby chciał wedrzeć się do środka dormitorium. Summer oglądała tą scenerie z powagą, a jednocześnie widocznym zaciekawieniem, jakby czegoś, albo kogoś oczekiwała. Uśmiechnęła się do siebie, sugerując wszystkim na około, że poznała już wszystkie sekrety Hogwartu. Taki uśmiech pojawiał się tylko w jednej sytuacji, kiedy miała zamiar coś zrobić - czyli wpadła na genialny pomysł, który bez chwili zastanowienia miała zaraz zrealizować. Podeszła podekscytowana do kufra i wyjęła z niego czarną kurtkę z futrzakiem przy kapturze. Założyła ją na bluzę tunikę, również o tej samej barwie, ale za to z dużymi, białymi cyframi "84". Cokolwiek to oznaczało nie miało znaczenia, ważne że lubiła to ubranie. Pomimo chłodu, który otoczył jej nogi zaraz, kiedy wyszła z zamku, miała na sobie czarne rajstopy i krótkie dżinsowe spodenki. Na nogach zaś spoczywały trampki w kwiaty. Ten strój nie był jednak najdziwniejszy w jej wyglądzie, a mianowicie najbardziej uwagę przyciągała twarz dziewczyny, która mieniła się różowym blaskiem - od brokatu, rzecz jasna. W końcu był weekend, a ona zamierzała zrobić sobie małą przyjemność. Ruszyła w stronę Hogsmeade. Droga nie sprawiała żadnych zmartwień Summer, więc zaraz znalazła się przy swoim ulubionym sklepem lecz zanim weszła do środka, przyglądała się słodyczą, które znajdowały się za szybą. - Mniam... - Otworzyła czym prędzej drzwi i zamknęła za sobą, a wiatr przestał już wiać i straszyć chłodem, ale ona tego nie zauważyła. Myślami błądziła po półkach, pełnych magicznych słodyczy.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dulce od dłuższej chwili kręciła się w pomieszczeniu pełnym pralinek, batonów orzechowych, rodzynek w czekoladzie, orzeszków na słono, karmelu z piankami, pistacjami w soli i białej czekoladzie, żurawinie kandyzowanej, grubych i puchatych pączków z lukrem migdałowym, czekoladowym. Blach uginających się pod naporem cias świątecznych, strudli, makowców, keksów, pierniczków. Wszystko to intrygowało, zapachem, wyglądem. Wszędzie mnóstwo słodyczy, które wręcz prosiły się o spróbowanie. Odwróciła się zamaszyście w stronę drzwi, z których dobiegł dźwięk dzwonka zawieszonego na futrynie i nagle coś ją zwaliło z nóg. Puchatego, miękkiego. Nie wiedziała jak jej nogi się ugięły pod nią, a że się ugięły zaświadczył tyłek, który zabolał niemiłosiernie. - Ała- rozmasowała kość ogonową mamrocząc wszystkie znane jej przekleństwa w języku hiszpańskim. Zadarła głowę do góry by spojrzeć na sprawcę tego zamieszania. Zawiodła się. Ni był to mężczyzna, na którego mogła nawrzeszczeć i wyładować od dawna skrywaną niemoc. Była to ni mniej ni więcej dziewczyna wgapiona w nią zdziwionym spojrzeniem. Złość szybko zeszła z twarzy Krukonki.
Miodowe Królestwo to najfajniejszy sklep w całym Hogsmeade. Barwne, przytulne pomieszczenie, pełne bajecznych słodkości, aż próchnica robi się na samą myśl o zjedzeniu tego wszystkiego. Summer zawsze miała słabość do takich kolorowych rzeczy. Musy-świrusy, miodowe toffi, czekoladowe żaby... Czekoladowe żaby! O! Zawsze jej się podobały bo miały w sobie niespodziankę w postaci kart słynnych czarodziei. No, ale żaby musiały poczekać, pewnie, jakby je otworzyła to by wszystkie uciekły, słysząc te przekleństwa po hiszpańsku, które zaczęły dobiegać od pewnej dziewczyny. Oczywiście, Richardson nie miała zielonego pojęcia, co ona powiedziała, ale można ostatecznie było się domyślić. Ciekawe, czy czekoladowe żaby rozumiały po hiszpańsku? Gryffonka patrzyła zaskoczona na krukonke, podobnie, jak ciekawski szczeniak, przechylając głowę na prawą stronę. Zamrugała zdekoncentrowana, po czym obdarzyła Miramon szerokim uśmiechem. - Przepraszam. - Wyciągnęła dłoń w stronę poszkodowanej. - Nie zauważyłam cię, tyle tu tego wszystkiego, że nie ogarnia się co się dzieje wkoło. - Obiegła spojrzeniem cały sklep, pokazując w ten sposób o co jej chodzi.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Ogarniać, ogarniać, ogarniać. Cholera co to znaczyło? Jednak, gdy Gryfonka rzuciła wzrokiem po wszelakich ladach i pułkach, Reina szybko zrozumiała co może mieć na myśli. Uśmiechnęła się pod nosem, podała jej dłoń i pozwoliła pomóc sobie wstać. - Nie szkodzi, to ja łażę jak pokraka wszędzie i nie patrzę co jest za mną, przede mną. Łamaga ze mnie, wybacz - odparła bez akcentu hiszpańskiego. Otrzepała kurtkę z kurzu, który zalegał na podłodze. Znowu spojrzała na dziewczynę, a to patrzenie sprawiało, że młoda Krukona czuła znowu kłucie w podbrzuszu, wyrywanie środka jej człowieczeństwa, drażnienie. Ból i nieznaną przyjemność. - Jestem Reina - dorzuciła po dłuższej chwili i jako, że nie puściła jej dłoni to potrząsnęła nią. Przymknęła oczy zbliżając usta do jej chłodnych od mrozu policzków. Raz, dwa. Ucałowała Gryfonkę na powitanie i znowu znalazła się w poprzedniej odległości, puściła jej dłoń, uśmiechnęła się nieznacznie. - Może napijemy się razem czekolady, skoro już na siebie wpadłyśmy? - zaproponowała zupełnie neutralnie Dulce, a jej trzewia znowu zaczęły się wyrywać gdzieś w dół, rozgrzewać i piec. Blondynka była tylko nieznacznie wyższa od niej, zaledwie kilka centymetrów, błękitne oczy, jasna cera. Nigdy wcześniej nie poznała nikogo o tak egzotycznej urodzie, nawet Naerisa Sourwolf nie odznaczała się tak bladą cerą i intensywnie niebieskimi oczami.
Summer też było ciężko ogarnąć. Wpatrywała się w nowo poznaną dziewczynę, jak zaczarowana. Jej zwyczajne, niebieskie oczy lśniły radosnym blaskiem. Wiecie taki charakterystyczny błysk w oku. Chwyciła dłoń krukonki, która najwyraźniej wyraziła zgodę na przyjęcie pomocy od Richardson, co bardzo ją ucieszyło. - Daj spokój. Tutaj nie da się patrzeć przed siebie, za siebie, a tym bardziej nie łazić, jak łamaga. Tu wszyscy tak chodzą. Każdy o każdego się potyka, kiedy chce dostać coś słodkiego. - Zaśmiała się i wskazała na jakiegoś chłopca, który położył się niemal na podłodze i szukał pieniędzy, które wypadły mu z rąk i poleciały pod regał z kolorowymi słodyczami. Oj chyba nie sięgnie. Gryffonka pamiętała, jak była w pierwszej klasie i nie raz monety wypadły jej z dłoni wędrując pod kolorowe szafki. Zazwyczaj wpadała na kogoś i tak to się kończyło, a że była jeszcze nie doświadczona i nie wiedziała, że forsę najlepiej trzymać w kieszeni, a nie w rękach, jak pięciolatka. - Reina. Fajne imię! Wcześniej mówiłaś coś w jakimś języku... Nie jesteś z Anglii? - Do Hogwartu chodziło wiele osób z przeróżnych krajów, dlatego ta szkoła była przez to jeszcze fajniejsza. Zresztą Summer nie zamierzała siedzieć cicho. Lubiła sobie porozmawiać, zwłaszcza w dobrym towarzystwie. Na powitalne całusy Richardson rozpromieniła się jeszcze bardziej. - Czekolada! Jestem za! - Propozycja Dulce była pyszna, więc od razu ujęła młodą gryffonke.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy dziewczyna zaczęła usprawiedliwiać niezdarność młodej Miramon. W końcu nie wiele spotkała osób o pogodnym nastawieniu do życia, większość była... obojętna. Kompletnie obojętna na wszystko, czasami czuła się przez to jak na najgorszej stypie, gdzie nawet nie ma poczęstunku dla rodziny zmarłego. Ludzie niechętnie rozmawiali, byli zdawkowi, przynajmniej ci, których poznała do tej pory. - Nie, nie pochodzę z Anglii, przyleciałam samolotem w te wakacje dopiero i od tego roku zaczęłam się uczyć w Hogwarcie - wyjaśniła nieco dziewczynie. - Pochodzę z Hiszpanii, wcześniej uczyłam się na wyspie, w szkole Calpiatto, nie wiem czy o niej słyszałaś - zagaiła i podeszła razem z nową znajomą do stolik by zamówić coś i wypić wygodnie. Wsparła ręce na blacie, a na nich głowę bawiąc się palcami płatkiem ucha podziurawionym aż trzy razy lewy oraz pięć prawy. Nie licząc innych kolczyków, które zrobiła sobie podczas pobytu w tej dziwacznej szkole. - Ty pewnie pochodzisz z Wielkiej Brytanii, masz ładny akcent - pochwaliła ją Reina i szybko sobie przypomniała, że nie rozmówczyni się jej nie przedstawiła. - Przepraszam, jak masz na imię? - zapytała i zaczęła przeglądać menu.
Summer już była taka. Taka radosna, nieokrzesana, wręcz rozgadana głównie lubiła zadawać dużo pytań. Dzięki temu dowiadywała się wiele ciekawych rzeczy. Mogłoby się wydawać, że nie jest typem obserwatora, jednakże słuchała każdego wypowiedzianego słowa przez Miramon z przejęciem i nie małą ciekawością. Zwłaszcza, gdy usłyszała o innej szkole magii. Szczerze to nie słyszała o Calpiatto. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że muszą być inne szkoły magii na świecie, ale nie wiedziała zbytnio o nich wiele. Znała tylko Hogwart i to bardzo dobrze. W końcu uczyła się tu już piąty rok. Zresztą Dulce przyleciała tu z Hiszpanii. Niesamowite! Richardson zawsze chciała podróżować. Zwiedzić cały świat. Miała szczęście, że trafiła na krukonke. Mogłaby się jej zapytać, jak tam jest. - Ekstra! - W oczach gryffonki znowu pojawił się ten charakterystyczny błysk podekscytowania. - Jak tam jest w Hiszpanii? A ta szkoła Calp...iatto... - Starała się wymówić nowe co usłyszane słowo. - Jest podobna do Hogwartu? Czy jest inna na maksa? - Zapytała o to z tak wielkim entuzjazmem, jakby rozmawiała z cywilizacją pozaziemską. Usiadła obok dziewczyny, kiedy ta zajęła pierwsza miejsce. Nie zdążyła jeszcze dać odpowiedzieć na swoje pytania Miramon i już po chwili z jej ust popłynęły kolejne słowa. - To co zamawiamy? Czekolada? - Uśmiechnęła się, a raczej wyszczerzyła swoje białe zęby. - Dzięki. Również dobrze mówisz po angielsku, będąc z całkiem innego świata. - Zaśmiała się i zaczęła bawić się blond kosmykiem włosów, który niesfornie dotykał jej policzka. - Opowiadaj. - Zamilkła, po czym przedstawiła się. - Summer. Mam na imię Summer. - Znowu ten uśmiech.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dziewczyna niemal natychmiast zasypała Dulce gradem pytań o szkołę. W jej głosie była wyraźna nuta ekscytacji, co nieco zdziwiło dziewczynę, ale po części rozumiała tą fascynację. Zanim się przeniosła do Hogwartu podpytywała znajomych jak w niej jest. -Cóż, prawie wszystko jest pod wodą - wymamrotała na wspomnienie o łódkach, które są jedynym transportem w niektórych częściach szkoły. - Cały kompleks Calpiatto znajduje się na wyspie, dormitoria, czy wieże obserwacyjne, pokoje nauczycielskie, gabinet dyrektora są wyciosane w magicznej górze, często sztorm przeciska się przez szczeliny i zalewa schody. Wtedy zawsze musieliśmy lecieć na miotłach na zajęcia- nienawidziła mioteł, nie lubiła, nie rozumiała po co, dlaczego. Była chyba zbyt mugolska na to, a większość ludzi co uwielbiali gry miotlarskie traktowała z przymrużeniem oka. - Szkoła słynie z zajęć w kierunku gotowania, ja ich nigdy nie lubiłam, są dla mnie bezużyteczne jak transmutacja, czy latanie na miotle -miała tylko nadzieję, że nie urazi swoimi poglądami rozmówczyni. - Tak napijmy się czekolady, to dobry pomysł - uśmiechnęła się do dziewczyny i poszła zamówić dwie gorące czekolady. Wróciła do stolika. - Ty od zawsze w Hogwarcie? - spytała się dla pewności. Egzotyczne rysy twarzy raczej mówiły, że pochodzi z jakiejś Skandynawii niż z Anglii.
Kilka chwil wolnego postanowiła przeznaczyć na wypad do najlepszego jej zdaniem miejsca. Miodowe Królestwo było spełnieniem marzeń wszystkich łakomczuchów. Do takich zaliczała się Siri i gdyby nie sport z pewnością wyglądałaby jak mały pączek. Czekoladowa żaba z pewnością się teraz do niej uśmiechała. Wyglądała bardzo apetycznie, ale zawsze do czasu.
Póki co Gryfonka przechadzała się wolno po sklepie oglądając towar i kalkulując. Miała nieco czasu, by zapoznać się z asortymentem, czekała na Willa. Obiecał jej coś pysznego, coś czego jeszcze nie jadła. Sama myśl napawała ją ekscytacją i ciekawością. Zastanawiała się co to takiego, w sumie...nie spórbowała wszystkiego co Królestwo oferuje. Swoją drogą, mieli tego tyle, że nie w sposób zliczyć, ani pewnie zobaczyć. Ciekawe co mają za ladą?