To jeden z częściej odwiedzanych sklepów w Hogsmeade przez uczniów, a to za sprawą tego, że sprzedają wszelakie artykuły papiernicze. Można tu dostać pergaminy we wszelakich kolorach, pióra o wybranych grubościach i długościach, a nawet te samopiszące. Po za tym mają szeroki wybór wszelakich notatników i zeszytów. Od niedawna można tam także zakupić niektóre miotły.
Dostępny asortyment:
► 10 arkuszy pergaminu ► Atrament w dowolnym kolorze ► Notatnik ► Pióro (gołębie/jastrzębie/orle/sowie/pawie) ► Zeszyt ► Proszek Fiuu ► Złoty Znicz - pozytywka - 20 g ► Samopiszące pióro – 40 g ► Kalendarzyk - 30 g ► Powtarzalny wisielec - 30 g ► Pióro Scamandra - 40 g ► Fałszywe pióro - 60 g (trudne do zdobycia, zobacz kostki poniżej) ► Łapacz snów - 50 g ► Magiczna kredka - 80 g ► Samorysujące pióro - 55 g ► Czarodziejskie ołówki - 90 g ► Magiczny dziennik - 60 g ► Samorzeźbiące dłuta - 120g ► Zestaw pędzli - 140 g
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Bell dawno już zorientowała się, że u Scrivenshafta można było kupić mnóstwo ciekawych rzeczy. Wiele z nich było idealnych na prezent. Dzisiaj przyszła tutaj też po to. Spędziła między pułkami trochę czasu, wybierając odpowiednie elementy. Nie miała zamiaru kupować tutaj niczego gotowego, jedynie rzeczy z których zrobi docelowe prezenty. Wzięła więc magiczny pergamin, kolorowe kredki, wielki, zloty puchar i miniaturowe miotełki sztuk 7. Powiedzmy, że wyniosło to wszystko około trzydziestu galeonów. Wróciła potem czym prędzej do Hogwartu, bo trzeba było jeszcze zrobić prezenty!
Aleks już nie mogła się doczekać świąt. Najpierw jednak trzeba było kupić prezenty. W tym właśnie celu wybrała się do Hogsmeade. Ubrana w gruby, biały płaszcz długo błąkała się po ulicach szukając prezentu idealnego. W końcu weszła do Sklepu Scrivenshafta, pewna, że znajdzie tam większość rzeczy potrzebnych na prezent. Rozejrzała się i głępoko zastanowiła. - Coś co się spodoba - mruknęła pod nosem. Spędziła pomiędzy półkami sporo czasu niezdecydowana co kupić. Wybrała w końcu magiczna kredkę, zestaw pędzli, parę arkuszy pergaminu oraz podręczny gramofon. Podeszła do kasy, na szczęście nie było kolejki. Zapłaciła 30g i wyszła zadowolona z zakupu, z szerokim uśmiechem na ustach.
Rains zdecydowanie nie planowała tego posunięcia - wydawało jej się zbyt drastyczne - a jednak rodzice, od czasu jej cudownie widowiskowej ucieczki z domu wprost do Hogwartu wraz z rozpoczęciem Złotego Sfinksa, wysyłali zdecydowanie za mało galeonów, których przecież potrzebowała. Nowa miotła czy przyjemne lokum nie kupią się same. Nie pierwszy raz w życiu gotowa zawalczyć o to, co było dla niej ważne, któregoś z tych beznadziejnych, mroźnych dni wymknęła się prosto do Hogsmeade. Tam z kolei przekroczyła z miejsca próg skepu Scrivenshafta i gdy tylko dostrzegła właściciela, nawet nie próbowała owijać w bawełnę. - Potrzebujecie kogoś, prawda? - zapytała, darując sobie powitanie. - Rains Nashword - przedstawiła się pełnym nazwiskiem. Jeśli nie wiedział, kim jest, już było pozamiatane. - Doskonale wiem, jak się robi interesy. I nie jestem uległa. Nie dam się nabrać na rabaty, naciągnąć na jakiekolwiek obniżki cen. Macie tu dobry sprzęt. Mój ojciec wiele razy od was kupował, przynajmniej, odkąd jestem w Hogwarcie. Jej pewność siebie biła po oczach. To mogło być zgubne, ale Rains trzeba było przyznać jedno - była naprawdę dobra w biznesowe klocki. Jeśli potrzebowali godnego zaufania sprzedawcy, a przy tym zapłacą jej solidnie za dobrze wykonaną robotę, która nie wymagała od niej zbyt wiele wysiłku, była gotowa się w to zaangażować. - Biorę udział w projekcie Złoty Sfinks. Zabawię tu trochę. Przy okazji mogę szepnąć jakieś dobre słówko kilku klientom ojca. Z pewnością mają dzieci, które potrzebują takiego... zaopatrzenia. Zakończyła swój monolog, uśmiechając się lekko do właściciela. Musiał ją przyjąć. Poza tym nie widziała tłumów walących drzwiami i oknami na to stanowisko. Jeśli nie ona, to kto? Wyszła ze sklepu, gdy tylko ustalili pobieżnie warunki jej zatrudnienia. Ostateczna decyzja miała przyjść przez sowę, ale Rains zbytnio się nie obawiała. W końcu była idealna do tej roboty, a tylko głupiec odrzuciłby ideał.
To był jeden z tych niezbyt zimowych dni, a właściwie to jeszcze jesień. Szarlotta ruszyła do sklepów wypatrując ciekawych rzeczy i jednym z jej punktów odwiedzin był sklep Scrivenshafta, o dziwnej nazwie, której w ogóle nie potrafiła wymówić. Czy papierniczy i miotły nie brzmiałby lepiej? W każdym razie wpadła do sklepu aby zaopatrzyć się w różnego rodzaju, zupełnie zbędne rzeczy. Co? Na przykład: 10 arkuszy pergaminu i czarny atrament. Całość wyniosła w sumie około 4 galeonów, a ponieważ tych akurat jakoś specjalnie jej nie brakowało, dorzuciła sobie pióro. 16 galeonów, okej, nie jest tak źle. Kulturalnie zapłaciła, uśmiechnęła się i wymaszerowała ze sklepu, z atramentem w kieszeni i papierem pod pachą. Oby tylko to wszystko się nie wylało bo będzie trochę problemu.
Wszyscy wkładamy jakąś prace w to kim jesteśmy. Szlifujemy każdy fragment naszego życia, by potem można było nas wycenić jak najcudowniejszy diament. By jednak to i wiele innych rzeczy osiągnąć trzeba mieć pieniądze. Te małe krążki niezgody, które wprowadziły tyle zła do świata, a mimo tego ludzie i tak je kochają. Sasha już zdążyła się przekonać jaka jest ich moc. Trzeba tylko wiedzieć jak z niej korzystać, a podobno pierwsza zasada brzmi, że z głową. Tak więc kierowana swoją dobrą karmą postanowiła zebrać ich trochę by potem bez przeszkód móc czynić dobro. Przy okazji oczywiście wejść w pełni w tę okrutną dorosłość, która pachniała jej wyłącznie śmiercią. No cóż... Na każdego przychodzi pora. Więc gdzie ten właściciel? Ach tak wchodząc do sklepu poczuła się jak na rynku. Pełno było w nim młodzieży, która z zachwytem oglądała każdą miotłę. Chyba właśnie dlatego wybrała to miejsce - jeszcze w nim mogła obcować z dzieciakami. Przecisnęła się przez tę gromadkę, by przy kasie spotkać trochę zagubionego chłopaka. To właśnie on wskazał jej jak dalej udać się na zaplecze by wymienić z właścicielem lokalu parę formalności. - Dzień dobry. Przyszłam w sprawie pracy. - Zaczęła niepewnie, ale uśmiech na twarzy mężczyzny szybko dał jej do zrozumienia, że jest tu mile widzianym gościem. Przynajmniej w tej sprawie. - Zobaczyłam pańskie ogłoszenie na wystawie i postanowiłam spróbować. Jestem studentką trzeciego roku w Hogwarcie, nie mam już wielu zajęć i pomyślałam, że swój wolny czas mogłabym spędzić właśnie pracując dla Pana. - Mówiła powoli, by jej hinduski akcent nie zaburzył zrozumienia jej słów. Po tak długiej nieobecności trudno było jej wrócić do używania języka angielskiego. Był zbyt wolny i pozostawiał na ustach nieprzyjemne spięcie. Hindi przy nim był melodią miłości. - Czy chce Pan o mnie coś wiedzieć jeszcze od ręki? - Spytała, a gdy nie usłyszała więcej pytań po prostu wstała, uścisnęła dłoń mężczyźnie, drugą ręką podając oczywiście wszystkie niezbędne dokumenty, po czym pożegnała się pięknym uśmiechem wdzięczności. To by było na tyle jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, resztę formalności dowiedziała się od (jakże przemiłego) młodzieńca, po czym opuściła lokal. Teraz wystarczy tylko czekać do pierwszego dnia w pracy.
Weszła do pomieszczenia po konkretny przedmiot. To był najlepszy rodzaj klienta. Taki, który wiedział czego chce. Nie błądziła po sklepie, kręcąc się w kółko, szukając sobie zajęcia i wkurzając sprzedawcę. Swoje kroki od razu skierowała w stronę lady, nieszczególnie rozglądajac się na boki. W tym sklepie nie widziała chyba nic ciekawego. Jakieś buteleczki atramentów, pergaminy, tego zawsze było pod ostatkiem w szkole, jeśli wiedziało się, jak coś takiego wydębić. Przystanęła dlatego od razu przy ladzie, prosząc o to, co jak profesor z Salem (ten, którego nazwiska nie pamiętała) ostatnio oznajmił, może być im przydatne. Poprosiła więc o Samonotujące Pióro, czekając na sprzedawcę, kiedy wycofał się po nie na zaplecze, marudząc coś, że nikt nie ostrzegł go, że powinien zrobić zamówienie na ten przedmiot. Nie przejmując się tym jakoś mocno, skupiła wzrok na gablotce przed sobą. — I tą pozytywkę znicza jeszcze poproszę — zdecydowała, chyba już z przyzwyczajenia robiąc sobie prezent zarówno na święta, jak i na urodziny, nie spodziewając się, żeby ktokolwiek miał o nich pamiętać. Ze sklepu wyszła względnie zadowolona. Chociaż pióro nie robiło na niej żadnego wrażenia, pozytywkę obracała w dłoniach, zadowolona z wykonania. Wyglądała niemalże tak samo, jak prawdziwy znicz.
Ostatnio nie powodziło się jej tak źle, jak wcześniej. Oczywiście, wciąż jej skrytka bankowa nie pękła w szwach, jednak czuła, że jest w stanie pomagać swojemu ojcu i jednocześnie nie odmawiać sobie wszystkiego. Głównie zawdzięczała to zwierzętom z Hogwarckiego lasu, a na których futra było niezłe zapotrzebowanie w Rosji. Miała towar, który tam nie występował. Część pieniędzy, która zostawiała dla siebie, spokojnie pozwalała jej na zakup różnych pomocy naukowych, chociażby takich jak samopiszące pióro. A pomyślałby kto, że jeszcze pół roku temu, tego typu zabawkę uznawała za gadżet rozpieszczonych bogaczy, którym nie chce się notować. Tym razem, ochoczo poszła na zakupy do Hogsmeade, bezpośrednio kierując się do sklepu Scrivenshafta, gdzie znaleźć mogła artykuły papiernicze. Wybrała pióro najładniejsze. Złote, z czerwonymi diamencikami, pięknie pobłyskującymi, gdy samo notowało. Trochę serce ją zabolało na myśl, że aż tyle musi za nie zapłacić, no ale ostatecznie - raz na jakiś czas wypadało by coś sobie droższego kupiła. To też, zapłaciła i z nowym nabytkiem szybko poszła do Hogwartu, nim kolejne wystawy sklepowe skusiły ją, by zaczęła wydawać resztę galeonów.
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Co praktycznego mogłaby Scar kupić na prezent? Jakoś nie za bardzo miała pomysł. Nie zdała się jednak na sprzedawcę w Sklepie Scrivenshafta który odwiedziła po drodze. Bo po co? Przechadzając się pomiędzy półkami uznała, że kupi pierwsze rzeczy jakie przyjdą jej na myśl kiedy przywoła w pamięci dane osoby. W sumie wolałaby wydać pieniądze na coś praktycznego a nie jakąś zbędną popierdółkę. Po jakimś czasie buszowania w sklepie zauważyła łapacze snów i samonotujące pióra. Wzięła po jednym z tych przedmiotów, zapłaciła należną kwotę i wyszła ze sklepu.
[zt]
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Zadyszana wpadłam do sklepu. Szybko potrzebowałam jakiegoś dobrego prezentu, który będzie i przydatny i symboliczny. Z wielka uwagą przyglądałam się rzeczom na półkach i przez dużą część czasu nie wiedziałam co wziąć. Nie mogłam postawić na byle co, przecież spaliłaby się tam ze wstydu gdybym kupiła coś zwyczajnego, a reszta przyniosłaby jakieś super, ekstra gadżety. Kontem oka zauważyłam Łapacz Snów. Piękny, ja sama nie chciałam pamiętać swoich snów, bo po co, ale stwierdziłam, że to chyba będzie najlepsza opcja, dlatego też złapałam go w łapki, zaniosłam do kasy, kazałam ładnie opakować, zapłaciłam i wyszłam z sklepu do Firę, która to stała przed nim i na mnie czekała.
Czasem jakoś tak bywa, że szkolne zapasy się kończą i należy udać się do Hogsmeade na zakupy. Po ostatniej lekcji transmutacji @Jeanette Austin była uboższa o dwa pióra, które musiała przetransmutować w odpowiednie przedmioty, a następnie oddać do oceny i gdyby to nie była wystarczająca strata, w pokoju wspólnym kocur jednej z koleżanek z roku rozbił jej kałamarz i rozniósł atrament po całej podłodze i dywanie. Wszystko na szczęście udało się doczyścić za pomocą magii, jednak ostatecznie kałamarzu również już nie posiadała. Do tego wszystkiego miała do napisania dwa eseje na pracę domową, ponieważ nauczyciele nie odpuszczali mimo zbliżającego się wielkimi krokami końca roku. Nie pozostało jej więc nic innego jak udać się do sklepu Scrivenshafta. Stała przy jednej z półek i akurat sięgała po niebieski atrament, gdy przechodząca obok @Amelia Sandra Savage niechcący potrąciła ją ramieniem, wskutek czego szklany słoiczek roztrzaskał się o posadzkę. Co teraz? Będą próbowały naprawić szkodę? Która z nich będzie musiała zapłacić za atrament, jeśli pracownik zareaguje?
Jean po ostatnim incydencie w dormitorium była uboższa o atrament i dwa pióra, a do tego wciąż do końca nie wydobrzała po dziwnym zatruciu podczas wycieczki do Egiptu. Ostatnio życie nie było dla niej miłe. No ale cóż, musiała sobie jakoś radzić, więc wybrała się do sklepu i wypatrzyła ładny, nowy atrament. Już miała z nim pójść szukać dla siebie piór, ale coś ją potrąciło i zakup skończył rozbity na podłodze. No chyba sobie żartujesz, życie - pisnęła przerażona w myślach. Jeśli sprzedawca dowie się, co do stało, będzie musiała zapłacić za ten kałamarz i jeszcze kupić następny! A przecież odkładała, żeby zarobić na kurs na uzdrowicielkę! Była tak spanikowana, że nawet nie zauważyła, kto był głównym sprawcą tego wypadku. W sumie, czy to ważne? To nie była na tyle niezadarna, żeby upuścic atrament. Złapała się za głowę, próbując ustalić, co powinna zrobić.
Długo zbierała się do wyjścia. Już od dłuższego czasu jej życie kręciło się w okół Hogwartu i jego murów. Było to dość męczące czasami. Tym bardziej, że jej braciszek gdzieś przepadł i nie miała nawet do kogo się odezwać. Niby rozmawiała non stop z Ellą ale to nie było to samo. Owszem, kochała ją jak siostrę ale czasem miała ochotę pogadać z prawdziwym rodzeństwem, a nie tym przybranym. Zabierając cienki sweterek i wiążąc włosy w kucyk ruszyła do wyjścia z tych murów. Jej celem było miodowe królestwo i nie po to aby kupować słodycze, nie. Chciała zajrzeć do sklepu z przyborami piśmienniczymi. Sklep Scrivenshafta nie miał za dużego wyboru, jednak nic innego w pobliżu lepszego nie było. A o Londynie mogła zapomnieć. Nikt z zamku by jej tam nie puścił, a może... A może by tak samej się kiedyś wybrać do niego w tajemnicy przed wszystkimi. Sasik pewnie by się nie zgodził, ale Ella? Kto wie, może udałoby się jej namówić przyjaciółkę do wspólnej wyprawy do... Brzdęk tłuczonego szkła przywołał ją z powrotem na ziemię. Ze spokojem w oczach jak i na twarzy spojrzała na podłogę. Rozbity kałamarz już nie wyglądał tak pięknie jak kilka chwil wcześniej na półce. Jego zawartość brudziła wszystko dookoła, a odłamki szkła wyglądały na groźne. Wzdychając uniosła swoje spojrzenie na dziewczynę. Wcześniej nawet jej nie zauważyła zajęta swoimi myślami. - Mam nadzieję, że nie chciałaś go kupić. A nawet jeśli... - wyciągnęła różdżkę i sprawnym ruchem uprzątnęła rozlany atrament - Chłoszczyść. - następnie zajęła się szkłem aby nikt przypadkiem nie wbił go sobie w nogę. - Reparo. - dopiero po uprzątnięciu całego bałaganu podniosłą kałamarz i odłożyła go na miejsce sprawdzając czy sprzedawca nie widział co tutaj robiły. Upewniwszy się, że nigdzie go nie widać spojrzała na dziewczynę lekko się uśmiechając - Mam nadzieję, że nie chciałaś go kupić. A nawet jeśli to proponowałam bym wybrać taki z atramentem w środku. Ten zostawmy dla innego klienta w formie żartu. - puściła jej oczko przeszukując spojrzeniem półkę w poszukiwaniu notatnika. Jak na złość, żadnego nie było.
Poczuła się głupio, że nawet nie pomyślała o wyciągnięciu różdżki. Ewidentnie musiała się nauczyć radzić sobie w stresujących sytuacjach, inaczej marnie widziała swoją przyszłość jako uzdrowicielka. Ale zaraz, czy tę dziewczynę bawił fakt, że zostawią w sklepie pustą buteleczkę po atramencie? Jean miała za dobre serce, żeby tak kogoś oszukiwać, a jej wewnętrzna szlachetność krzyczała, żeby zapłacić za obydwa kałamarze. Nikt nie zasługiwał na to, żeby cierpieć przez jej niezdarność! Uniosła lekko brew. - Często zostawiasz tak zepsute rzeczy w sklepach? - spytała podejrzliwie z nutą oskarżenia. Przecież sprzedawcy też mogli mieć potem problemy, może nawet wylądować w sądzie za sprzedawanie uszkodzonych produktów!
Słysząc jej oskarżenie nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Ironicznego, jednak to już było coś. Czy często tak robiła? Nie. To był jej pierwszy raz. Nie licząc małej wpadki z pokarmem dla sów w menażerii ale to było dawno i zapewne osoba która kupiła ów pokarm musiała mieć niezły... ubaw. Znaleźć w worku czekoladki zamiast pokarmu... Jeśli nie była na diecie to na pewno się cieszyła. Wyrwawszy się ze wspomnienia odgarnęła włosy opierając się ramieniem o najbliższą półkę. - Oczywiście. Zawsze gdy wchodzę do sklepu ratuję kogoś z podobnej sytuacji. - powiedziała to wszystko poważnym tonem który mógł sugerować dwie rzeczy. Po pierwsze, że kłamała jak mało kto. Po drugie, że faktycznie tak było i nie było co temu faktowi zaprzeczać. Którą wybierze dziewczyna to już jej sprawa. Nie miała zamiaru wyprowadzać jej z błędu. - A ty często coś niszczysz w sklepie? - odbiła piłeczkę czekając na reakcję koleżanki. O ile mogła tak już mówić o dziewczynie.
Dalej patrzyła podejrzliwie na dziewczynę. Nie chciała nikogo oszukiwać, gdyby miała na sumieniu czyjeś wydane na darmo pieniądze to pewnie by sobie tego nie wybaczyła. A tej drugiej najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że zostawi tak po prostu pustą buteleczkę, w której powinien być atrament. Jean czasem się zastanawiała, skąd w ludziach tyle bezczelności i braku empatii. Zmrużyła oczy, mając wrażenie, że wyczuwa sarkazm w głosie Puchonki, a tego ewidentnie nie lubiła - za każdym razem, gdy ktoś mówił w ten sposób w jej obecności, czuła się traktowana jak ktoś gorszy, kto nie rozumie przekazu. - Zazwyczaj nikt na mnie nie wpada i nie wytrąca mi zakupów z rąk - odparła na pytanie, po czym westchnęła lekko i sięgnęła po pustą buteleczkę z półki. No cóż, będzie musiała zapłacić za swoją niezdarność i kupić dwa.
Alice szukając prezentu dla przyjaciela, dokładnie wiedziała, gdzie znajdzie dla niego coś idealnego. Weszła do sklepu i od razu zaczęła przeszukiwać półki, szukając idealnego podarunku. W końcu nie mogła być to pierwsza lepsza rzecz z brzegu, to musiało być coś, co nie tylko spodoba się solenizantowi, ale także nie zostanie odłożone w kąt, by ładnie wyglądać. No, przynajmniej tak sądziła ona. W końcu zatrzymała się przy czarodziejskich kredkach. Dobrze wiedziała, że Max lubił szkicować, w końcu często widziała jak to robił. Nie zastanawiając się dłużej, wzięła jedne opakowanie z półki i zapłaciła przy kasie.
/zt
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
chciałbym zakupić magiczny dziennik. Odpowiednią kwotę załączam w kopercie. Paczkę proszę przesłać do kamienicy nr 23 przy ulicy Amortencji, mieszkanie 15.
Hogsmeade, czarodziejski zadupiu mój, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto większość roku przesiedział w tym cholernym zamku. No ale cóż, nie można tam przecież siedzieć wiecznie, zakuwać i ćwiczyć jak jakiś umysłowo niedysponowany.
Od czasu do czasu należy się ciału i umysłowi jakaś nowość; nawet jeśli nie jest do końca aż tak nowa. Biorąc sobie powyższe przemyślenia do serca, Elazar udał się na wycieczkę do pobliskiego Hogsmeade - uprzednio, oczywiście, zmieniając ciuchy na coś bardziej przystosowanego do temperatur rodem z serca szatańskiej pożogi. Wsadził więc bezceremonialnie łapę do szafy i wyrzucił pierwsze lepsze rzeczy, na jakie trafił.
No ale Hogsmeade. Cóż, wioska jak wioska, tyle że magiczna. Grimm był zafascynowany tym miejscem przez pierwsze lata swojej nauki, ale potem przejedzenie się tematem błyskawicznie przetransmutowało zachwyt w antypatię. Jest tu, co prawda, kilka ciekawych miejsc, ale do znacznej większości z nich nie miał wstępu z uwagi na tę irytującą liczbę widniejącą obok imienia i nazwiska w czarodziejskiej legitymacji.
Nie mając więc większego wyboru, musiał zadowolić się tym, co miał; a była to w zasadzie chyba tylko chęć odwiedznia pobliskich sklepów i zorientowania się, czy nie wrzucili do nich ostatnimi czasy czegoś ciekawszego od samopierdzących poduszek i jabłek o smaku czystej zgnilizny.
I tak oto młody krukon wylądował obok sklepu... ~ Scre... Scrisc.. Scriv... kurwa, nieważne. ~ No, jakiegoś tam sklepu.
Coś mu się przypomniało, że prawdopodobnie był tutaj już wcześniej, z kilka lat temu, po zapasy piśmiennicze i różne podobne pierdoły, które nikogo normalnego nie obchodzą, ale jednak trzeba je mieć. Nie spodziewał się, że znajdzie w środku coś ciekawego, ale sprawdzić nie zaszkodzi. Od rówieśników czarnowłosy dowiedział się, że w niektórych sklepach można dostać naprawdę interesujące rzeczy... jeśli ma się "szczęście".
Dość oczywista sprawa, bo rzeczą logiczną wydawaje się przecież, że wielu ludzi kręci interesy pod ladą. Zwłaszcza jeśli ich sklep znajduje się prawie że pod murami Hogwartu.
No cóż, nie zwlekając, krukon pociągnął za klamkę i wszedł do środka. W nozdrza uderzył go silny zapach magii i starych książek, prawie jak w księgarni, chociaż z tego co wiedział, to tutaj chyba książek jako takich nie sprzedawano. A może zapomniał.
Elazar zrobił kilka kroków w przód i zaczął rozglądać się po tym jakże wspaniałym establiszmencie.
Philip podjął się pracy w sklepie Scrivenschafta właściwie tylko dlatego, że chciał się przyjrzeć dokładnie tym miotłom, które tu ostatnio wystawiono. Na pracę w Markowym Sprzęcie do Quidditcha na Pokątnej w Londynie w tej chwili pozwolić sobie nie mógł, bo tam wymagają odpowiednich kwalifikacji, a to niestety kosztuje. No i była też inna sprawa - stąd było dość blisko do Lilian, którą mógł teraz widywać codziennie... No właśnie. Na ostatnie urodziny dostał od Tony'ego Dwanaście niezawodnych sposobów oczarowania czarownic - bardzo interesującą (poniekąd) książkę, w której zawartych było mnóstwo porad, a przede wszystkim wyjaśnień dziwnego zachowania i sposobu myślenia kobiet (przynajmniej tyle o ile, bo przecież one same siebie nie rozumieją...). W pracy większość czasu było cholernie nudno, nawet pomimo tego że wakacje się kończyły i teoretycznie mnóstwo osób szło lub wracało do Hogwartu, ale zdecydowana większość z nich zaopatrywała się na Pokątnej. W Hogsmeade raczej zakupy szkolne robili tylko tutejsi mieszkańcy. Bez większych skrupułów zatem zaczytywał się w tej książce, podkreślając ołówkiem co ciekawsze fragmenty i czyniąc sobie uwagi (niekiedy dość krytyczne) w stosunku do zapisywanych tam niektórych złotych rad. Siedział nad książką przy filiżance chochlikowego cappuccino i zerkał na zegarek co jakieś pięć minut, choć wydawało mu się że z każdym takim spojrzeniem mija co najmniej godzina. I o ile zazwyczaj było tu dość niemrawo, to dzisiaj już totalnie nudził się jak mops. Deszczowa pogoda, która przyprawiała go o senność, także nie poprawiała sytuacji. Nie przyszedł do popołudnia żaden klient i Philip już zamierzał szykować się do wyjścia (szef chyba nie jest legilimentem... oby), kiedy zadzwonił dzwonek oznajmiający, że ktoś się jednak pofatygował. Pierwsza myśl Philipa była niechętna, a wręcz absolutnie niecenzuralna, jednak udał że wszystko jest w porządku starając się być miłym dla potencjalnego klienta i zachęcić go do tego, żeby zostawił tu trochę szmalu. - Dzień dobry - przywitał go, przywołując uśmiech na swoją twarz. - Czego potrzeba?
Elazar nie zwrócił nawet specjalnej uwagi na zawartość sklepu; no bo ta jest przecież w dużej mierze przewidywalna. Jakieś tam papiery, notatniki, samopiszące pióra. Nic specjalnego. W zasadzie to nie miał zamiaru niczego kupować, po prostu mu się nudziło jak cholera i stwierdził, że się przejdzie. A nuż widelec stanie się coś ciekawego. No i taką właśnie drogą doszedł do sprzedawcy, naprzeciw którego właśnie stał. Był to młody chłopak, choć zdecydowanie starszy od Elazara. ~ Całkiem młody. Może jakiś student ~ - W zasadzie to nie, tak się tylko rozglądam. Nudny ten dzień jak cholera - odparł czarnowłosy krukon uśmiechając się nieznacznie.
No bo co? Taka była prawda. I zapewne nie tylko Grimm przeżywał tortury z powodu nudy. A tak to mógł spotkać kogoś ciekawego, porozmawiać. Cholera, w głowie nawet miał marzenia pół-senne o tym, jak łapie pojawiającego się znikąd mrocznego czarodzieja. Co, swoją drogą, nie byłoby aż tak niemożliwe, biorąc pod uwagę fakt, że całe Hogsmeade wydawało się podejrzane. Bardziej problematyczny byłby już chyba sam proces pojmania.
~ Ten koleś to też nie wygląda na takiego, co by tu chciał siedzieć. ~ Ulice Hogsmeade nie były w zasadzie pełne. Wręcz przeciwne, w taką pogodę i o tej porze to wszyscy w domu siedzą, albo ogólnie zajmują się sobą, więc klientów pewnie dzisiaj wielu nie było.
Czaszki:G = 70% (V próba - udana) Kostka na zakup: 5
Z rozmowy jakichś szemranych typów w swoim pubie podsłuchał, że podobno u Scrivenshafta można zakupić fałszywe pióro, za pomocą którego da się podrobić pismo ukłutej nim wcześniej osoby. Nie byłby sobą, gdyby nie zgłębił tego tematu i nie postanowił poszerzyć swojego arsenału przydatnych przedmiotów o takie cacko. Udał się więc po południu do miasteczka Hogsmeade, na dłużej zatrzymując się przy interesującej go witrynie. Samopiszące zabawki nie były mu potrzebne, chociaż musiał przyznać, że niektóre miały naprawdę ładne grawerki czy ozdobniki. Przekroczył próg pomieszczenia, od wejścia wyszukując właściciela sklepu albo chociaż jakiegoś wykwalifikowanego sprzedawcy. Ściszonym głosem wspomniał o poszukiwanym przez siebie przedmiocie, ale mężczyzna, który z nim rozmawiał zdawał się zupełnie niezorientowany w asortymencie sklepu. Poprosił, żeby przywołał swojego przełożonego, ale i ten stwierdzić, że nigdy czegoś takiego jak fałszywe pióro nie sprzedawali. Fleming nie do końca im wierzył, ale nie miał innego wyjścia jak odejść ze sklepu z kwitkiem. Aż żałował, że nigdy nie posiadł umiejętności hipnozy – w tym przypadku wyjątkowo by mu się przydała. Miał jednak trochę szczęścia w nieszczęściu, bo kiedy szedł jedną z uliczek w kierunku swojego mieszkania, natrafił na kolejną halloweenową czaszkę. Właściwie nie wiedział, dlaczego zajął się ich kolekcjonowaniem, ale jakimś dziwnym trafem ta czynność sprawiała mu wiele radości. Sięgnął więc ozdóbkę zręcznym ruchem i ukrył ją w kieszeni płaszcza, by w mieszkaniu postawić ją obok sobie podobnych.
zt.
Clementine Wright
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163 cm
C. szczególne : niesforna grzywa; śpiący wyraz twarzy; gdy się śmieje, chrząka; akcent Essex
Clementine po spotkaniu z Violettą i nieudolnym notowaniu wypowiadanych słów zwykłym długopisem, postanowiła skończyć z tą szopką i zainwestować w nowe samopiszące pióro. W poprzednim złamała stalówkę (jakoś tak zapomniała, że było samopiszące i nie do końca się z nim zrozumiała), a wiedziała, że było ono dość dużym wydatkiem jak na jej szczupły budżet. Bycie uczennicą w Hogwarcie miało wiele plusów, jeśli chodziło o brak wydatków - nie płaciła za nocleg w zamku, nie płaciła za jedzenie (tak jej się przynajmniej wydawało, może jej rodzice mimo wszystko musieli wysyłać pieniądze do hogwarckiej skrytki bankowej?), toteż mogła galeony spokojnie gromadzić. Minusem było jednak to, że galeonów tych zbyt wiele nie dostawała (no bo po co jej były?), a te, które jakimś cudem oszczędziła, wydawała przy najbliższej okazji wyjścia do Hogsmeade (Miodowe Królestwo...). Wygrzebała więc wszystko, co miała w wyświechtanej sakiewce, i ruszyła w podróż do sklepu Scrivenshafta, znanego z doskonałego wyboru artykułów papierniczych i piśmienniczych, by zakupić samopiszące pióro. Z ciężkim sercem wykładała na ladę aż dwadzieścia cztery galeony (?!), ale wybrała bardo ładne pióro, toteż ostatecznie była zadowolona. Bardzo ostrożnie włożyła go do torby, by go przypadkiem nie uszkodzić w drodze, po czym szybkim krokiem wróciła do zamku, licząc na brak kłopotów w związku z tą nie do końca zapowiedzianą wycieczką.
/zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Rad był, że sklep Scrivenshafta znajdował się rzut beretem od jego miejsca zamieszkania. Podczas gdy skrzat zajmował się taszczeniem jego walizki i dotychczasowych zakupów Finn wkroczył do sklepu po kilka przedmiotów. Zakupił gruby magiczny dziennik, jednak uprzednio sprawdził czy aby na pewno dziennik posiada zaklęcie chroniące przed wilgocią. Do zakupów dołożył samopiszące pióro, zwoje pergaminu, zeszyt, kilka piór orlich, zapas czarnego atramentu, bowiem nadchodził wiekopomny moment kiedy powracał w końcu do transkrybowania nut. Potrzebował materiałów, aby pergaminy nie walały się w jego kufrze bez ładu i składu. Uiścił opłatę, kulturalnie podziękował i ze zniecierpliwieniem wyczekiwał całe pięć minut na pojawienie się skrzata, któremu oddał lekki pakunek, aby go niósł w drodze powrotnej do domu.
Felinus, mimo swojej trudnej natury, starał się od początku być jakkolwiek pomocny. Jakkolwiek pomagać, jakkolwiek starać się, przynajmniej dla tych, którzy w jego mniemaniu coś znaczą. Nie bez powodu zatem starał się tym samym wspomóc swoją partnerkę w zbrodni - Maxime. Dotyczyło to jednak nie tylko jej wpadki, lecz także jego, dlatego musieli jakoś opracować plan, musieli jakoś postarać się, ażeby wszystko poszło dobrze - najmniej zwracając uwagę innych na siebie. Jego kroki, kiedy to przemierzał Hogsmeade, były stanowcze, zaś górną część ciała pokrywała delikatna, ciemna koszula na guziczki. Każdy z nich był starannie zapięty, każdy z nich był jakby idealnie dopieszczony; Faolan zwracał uwagę na takie szczegóły. Czarne spodnie pokazywały niedowagę studenta, której za cholerę nie mógł się pozbyć - i tak mało jadł, w stosunku do innych, małymi porcjami, małymi kęsami; szacunek do pożywienia pozostał nadal, był gdzieś zakorzenionym, nieodłącznym elementem życia Puchona. Wreszcie - wreszcie przybył do jednego ze sklepów. Był nim ten, który sprzedawał wszystkie możliwe wyroby papierniczo-artystyczne i niektóre miotły. Sklep Scrivenshafta, jakże urocza i idealnie nawiązująca do tego nazwa. Felinus starał się jednak zdobyć coś, co pozostawało poza zasięgiem ręki innych. Najwidoczniej czekała go dość długa droga, do tego spory wydatek pieniężny, na który będzie go stać, a który skutecznie obniży budżet do końca miesiąca. Nawet nie zdążył zaoszczędzić. Dostając się do lady, jego czekoladowe tęczówki przeszyły osobę sprzedającą, jakby starając się ją prześwietlić. Dopiero po tym, po zapamiętaniu różnych cech charakterystycznych, mógł przejść do rzeczy i tym samym skupić się na tym, co chciałby zdobyć. - Dzień dobry. Czy mają państwo Fałszywe Pióro do sprzedania? - powiedział odrobinę ciszej, jakoby chcąc, by nikt nie przeszkodził im w konwersacji. Nikt. Absolutnie nikt. Chwila minęła, zanim uzyskał odpowiedź; sprzedawczyni musiała pierwsze zerknąć na stan w magazynie, powodując zwiększenie się kolejki. No cóż. Dopiero po kilku minutach wróciła, ale bez poszukiwanego przez Puchona przedmiotu. - Niestety, ale nie mamy tego przedmiotu na stanie. Za niedługo jednak powinien być - do około tygodnia. - dostał krótką, zwięzłą odpowiedź, na którą jedynie kiwnął głową. Szczęście mu nie dopisywało - pożegnawszy się z osobą za ladą, otworzył drzwi i tym samym zadecydował, iż jeszcze jedno miejsce może posiadać jego upragniony przedmiot. Arts & Gifts.